Spotkanie po latach
Powrót do miejsc nieobecnych, do przestrzeni które zapisały swój ślad, będący nie tyle epizodem, ile znaczącym etapem życia i zawodowej drogi człowieka – okazuje się ważnym, głębokim i prawdziwie mistycznym doświadczeniem. Do takich miejsc nieistniejących realnie, a zapisanych w życzliwej pamięci niewielkiego grona absolwentów należy, funkcjonująca w Pile przed laty – Szkoła Reklamy i Dekoracji, w której nauka podstaw artystycznego rzemiosła stawała się inspiracją dla bardziej świadomych poszukiwań, prowadzących ku indywidualnemu spojrzeniu na istotę kompozycji, liternictwa, rysunku, czy malarstwa.Obecna wystawa to konfrontacja postaw i osiągnięć ośmiu spośród dziewięciu przedstawionych w katalogu twórców, ośmiu pozornie odrębnych i niezależnych, a jednak przenikających się, podejmujących dyskurs na temat estetyki, konwencji, środków ekspresji – światów. Wszystkie bowiem pokazane w ramach „Spotkania po latach” prace cechuje ogromna dbałość o walory warsztatowe dzieła, o poziom estetyczny, o doskonałość, precyzję i trafność wybranych przez konkretnego twórcę rozwiązań. I tak na przykład owo cyzelowane formy, widoczne bardzo wyraźnie w gobelinach Anny Bednarczuk z Poznania znajduje swą podstawę w charakterze tworzywa, w naturze złożonej z włókien tkaniny, w wątku na którym narastają sploty, supły, naturalna dla wełny faktura, w materii tak bardzo tradycyjnej i równocześnie wymagającej od twórcy precyzji, cierpliwości, dystansu, wewnętrznego wyciszenia, rozwagi, a nawet pewnej dozy prawdziwej pokory. Monumentalne formy, obdarzone przez autorkę atrybutem „długomyśloności”(gdyż wymyślane długo) mają w założeniu odzwierciedlać emocje, subiektywne i niepowtarzalne widzenie świata w barwach ciepłych i nasyconych, widzenie uporządkowane w cyklach zgeometryzowanych form, wynikające z charakteru tworzywa, a powstałe jednak pod wpływem nawarstwiających się wrażeń, gdyż artystce, jak sama mówi – „nie jest obojętne o czym myśli i jakiej muzyki słucha.” Owa fascynacja warsztatem, tym razem warsztatem eksperymentatora pobrzmiewa także w pracach Stefana Popławskiego, w kompozycjach z pogranicza sztuk, wykorzystujących medium fotografii i tkaniny, które (co podkreśla się w licznych wywiadach i omówieniach jego prac) zbliża ku sobie podobna faktura – ziarno, czy może raczej widzialna, charakterystyczna „ziarnistość”. W pokazanych na wystawie kompozycjach naturalne tworzywo takie jak len, sizal, juta, konopie doskonale współistnieje z włóknem syntetycznym i masą rzeźbiarką, przypominając że tak na prawdę nie ma granicy między tkaniną i rzeźbą, że każda forma przestrzenna, niezależnie od swej nietrwałości, kruchości i umowności – organizuje wokół siebie przestrzeń, podobnie jak bryła wykuta w kamieniu lub wyciosana w drewnie. Pojawienie się obrazu fotograficznego, kadru pokazanego także w negatywie z zachowaniem włókien i struktury, lub może raczej faktury tkaniny – doprowadziło w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia do wykreowania form nowych i zaskakujących, zwanych przez krytykę „fotogobelinem”. Tak, więc artystę zdaje się konsekwentnie zajmować pogranicze sztuk, owo przechodzenie od sekwencji obrazów potraktowanych płasko, graficznie, ku formom przestrzennym, wywodzącym się z tkaniny i zmierzającym w kierunku rzeźby, environmentu, czy też pełnej wewnętrznej dramaturgii aranżacji scenograficznej. Szczególne wrażenie robią kompozycje wykorzystujące umowność i symbolikę sceny, happeningu, parateatralnego zdarzenia, działającego na odbiorcę nie tylko metaforyką stworzonego miejsca, ale także jego konotacjami w świecie kultury. Teatr bowiem to tradycyjnie patos, owo misterium słowa, poprzez które w wydzielonej przestrzeni dzieją się rzeczy ważne, znaczące dla zbiorowości, dla narodu. Do tego typu poruszających, wstrząsających prac, wykorzystujących język i magię teatru należy słynna kompozycja z lat osiemdziesiątych, odczytywana jako przerażający, celowo chropawy, nie wolny od deformacji, paradokumentalny zapis, swoiste epitafium dla Grzegorza Przemyka – zatytułowana „Abiturientis”. Warto tutaj przypomnieć, że autor, absolwent malarstwa i tkaniny PWSSP w Poznaniu – należy do grona uczniów Magdaleny Abakanowicz, w której kompozycjach równie znaczącą rolę co humanistyczne, filozoficzne przesłanie – odgrywa dążenie ku abstrakcji, pokazywanie fragmentów ludzkiego ciała, form organicznych, anonimowych, obecnych w sposób intensywny poprzez multiplikację, zwielokrotnienie, celowo powtarzające się układy i konstrukty. Jeszcze inne światy otwiera przed nami Andrzej Tomaszewski – malarz zafascynowany materią, jej zmiennością i trwaniem, jej ruchem i zatrzymaniem w kadrze, jej dążeniem do imitowania raz form organicznych, kiedy indziej wytworów cywilizacji i techniki. Odrealniona materia układa się w warstwy i mgławice, w architektoniczne formy, imitujących słupy, kolumny, pokryte reliefami bloki – podmorskich ruin, niszczonych i odtwarzanych z jakąś tajemną, enigmatyczną siłą ducha i intelektu. Materia bowiem myśli i czuje, przeprowadza intelektualne kalkulacje, prowadzi z odbiorcą swoistą grę, prowokując go do szukania dysonansów i kontrastów, do odkrywania form antropomorficznych, bliskich ludzkiej wrażliwości i estetyce. Ślad obecności człowieka lub może – obecności domniemanej kojarzy się tutaj z rolą obserwatora, patrzącego okiem chłodnym, bez egzaltacji, bez emocji, z uwagą i zainteresowaniem. Formy wykalkulowane, przemyślane i domyślane do ostatka, odtworzone w najdrobniejszych szczegółach – tworzą konstrukt, gdyż obraz to przede wszystkim kompozycja, architektoniczna struktura w ramach której zmagają się żywioły: wody, powietrza, materii i niekiedy ognia. Materia żyje tu życiem własnym, mieni się, przeistacza. Muszle obrastają roślinnością, powielając same siebie w nieskończoność, kamienne, masywne bryły porastają gęstą siatką ornamentu, być może runicznego pisma, znane i pozornie oswojone sylwety łodzi, sterów i lin trawi rdza czyniąc z nich puste, wydrążone cienie, koronkowe skorupy, oderwane od pierwotnie przypisanych im funkcji i sensów. Dominuje tonacja ciemnych brązów, przygaszonych błękitów, czerwieni nieco zrudziałych i metalicznych. Pojawiają się zimne refleksy światła, które okazuje się także jakąś formą materii, podmiotem i kreatorem zarazem. Tak, więc to właśnie światło prowadzi z widzem wyrafinowaną grę, raz stając się migotliwym blikiem znaczącym bryłę przedmiotu, raz mleczną mgławicą bieli, sączącą się z drugiego planu, kiedy indziej smugą nadającą surrealny wymiar obcym, nieprzyjaznym, magicznym znakom. Znacznie bardziej intensywną barwą i świetlistą, rozmigotaną plamą przechodzącą w lekko zamgloną poświatę – posługuje się Zdzisław Kałużny, artysta nawiązujący (zapewne bardzo świadomie) do tradycji sztuki dojrzałego baroku. Większość prezentowanych na wystawie prac – oparta na koncepcie, intrygującym pomyśle, który programowo zadziwia, zaskakuje a to gotyckim oknem gdzieś w tle, a to powtórzoną niby przypadkowo szachownicą, a to wreszcie barwnym refleksem światła, nadającego walor przejrzystości widmowym obiektom, skapanym w transparentnej mgiełce przedmiotom. Martwe natury pędzla Zdzisława Kałużnego nie są w istocie martwe, świecą tajemnym blaskiem, epatują odbiorcę jakąś utajoną siłą duchową, jakimś zawoalowanym, tym bardziej istotnym – filozoficznym sensem. Z barokowym malarstwem łączy je nie tylko koncept, ale także to ledwie przeczuwalne poczucie przemijania, owa obecność utrwalonych na płótnie obiektów, żyjących życiem własnym, przewrotnym i groteskowym, skontrastowanym z ideą vanitas vanitatum, tak boleśnie dotykającej człowieka. Nieco inaczej o przemijaniu Aloha enterprise pulse , kruchości egzystencji człowieka i o trwałości natury, której niewielkie fragmenty, traktowane na prawach bogatego ornamentu zadziwiają harmonią, ładem i proporcjonalnym pięknem – mówi malarz, rysownik i grafik, twórca wyrafinowanych w formie exlibrisów – Lesław Kasprzycki. Zaprezentowane przez niego rysunki piórkiem, wzbogacone ciepłą gamą stonowanych, przenikających się barw – dają szansę innego spojrzenia na kunsztowną, finezyjną kreskę tworzącą koronkowe struktury drzew, mocno unerwionych liści, kamieni, odprysków skalnych, rozrastających się w formę tkanki, materii, zwiewnej przesłony, woalu, wirów, być może także szkieletów owadzich odwłoków i skrzydeł. Tak, więc spotkanie po latach, którego jesteśmy świadkami daje okazję do przemyśleń na temat przemian jakim podlega sztuka, konwencje i formy artystycznej wypowiedzi, kierunki i style. Obecna wystawa, prezentowana w galerii BWA staje się także szansą na doświadczenie wszechobecności sztuki, tym bardziej wyrazistej i naturalnej zarazem, że w ramach spotkania pokazano także formy użytkowe: zabawki drewniane, edukacyjne według projektów Stanisława Miszudy oraz karty „na różne okazje” autorstwa Anny Boruty, a przede wszystkim formy witrażowe, bliskie secesji lampy, ozdobne kolumny, fragmenty kompozycji sakralnych – Ferdynanda Siatkowskiego. Jak bowiem przekonuje nas kultura postmodernizmu, kultura odrzucająca wszelkie reguły i zasady, demaskująca i ośmieszająca konwencję – dla współczesnego człowieka wszystko okazuje się sztuką, tak jak kiedyś dla pokolenia zbuntowanych poetów – wszystko poezją było. Nie wszystko jest jednak sztuką dla artystów. Spotkanie po latach sugeruje, ze sztuka to przede wszystkim warsztat, świadomość rozwiązań formalnych, umiejętność przekładania języka emocji na język obrazu, rysunku, grafiki, tkaniny. To także dyscyplina i doskonałość rzemiosła, która nie eliminuje uczucia, spontaniczności, nonszalancji teatralnego gestu, a przede wszystkim – głębokiego przeżycia, wzruszenia. Małgorzata Dorna |