Na scenie teatrum życia.

Na scenie teatrum życia.

„Kształt obecności jest rozleglejszy niż rysunek ciała gdy codziennością dopełniamy siebie kalejdoskop zdarzeń układa się w niebo.”

Współczesne malarstwo figuralne przedstawia człowieka w sposób coraz bardziej syntetyczny i anonimowy zarazem, sprowadzając jego postać do prostej, czytelnej formy, zarysu postaci, sylwety. Mimo wszystko jednak, stając przed kompozycją malarską czujemy się zdemaskowani, odkryci, odarci z iluzji prywatności, tym bardziej, że istnieje bolesny dysonans między naszym wyobrażeniem siebie, wizerunkiem jaki kreujemy na użytek publiczny, a obrazem zapisanym w świadomości odbiorcy. Codziennie bowiem umieramy wobec siebie i rodzimy się na nowo w kontakcie z drugim człowiekiem.

Spotykamy się na scenie świata, nadajemy czytelny, jednoznaczny kształt naszej obecności i jak uczy filozof, twórca personalizmu, Józef Tischner – żadne spotkanie nie jest przypadkowe, przygotowujemy je bowiem uczestnicząc w całej sekwencji zdarzeń, które dokonały się wcześniej. Scenerię aranżujemy sami, tworząc specyficzną, nam tylko właściwą aurę, gromadząc nie tyle ukochane przedmioty, których w naszym życiu aż nadto, ale przeżycia, doznania, pragnienia i niespełnienia, tęsknoty. To tutaj, na pozornie pustej scenie, w mroku lub w pełnym blasku reflektorów, w bezruchu i ciszy dokonuje się spotkanie z drugim człowiekiem, uczestnikiem dramatu, z Personą. To tutaj rozgrywają się największe tragedie i największe uniesienia, w przestrzeni wolnej od rekwizytów, w przestrzeni wydzielonej, osobnej.

W malarstwie Elżbiety Wasyłyk – scena pozostaje symbolicznie, metaforycznie pusta. Brak scenografii okazuje się także scenografią. Człowiek sprowadzony do formy syntetycznej sylwety, rozświetlonego, barwnego obrysu staje twarzą w twarz z drugim człowiekiem, nadając swej obecności intensywny, wyrazisty kształt, tak wyrazisty, że widać niemal tkankę materii, graficzną, perfekcyjnie narysowaną strukturę kręgosłupa, kości śródręcza, czaszki. Nawiązując do myśli Tischnera można przyjąć, że twarz jest tu człowiekowi dana, nie jako teatralna maska, forma alienacji i ukrycia, a jako zaskakujące doznanie, odkryte w nagłym błysku świadomości, w objawieniu, w epifanii. Twarz bowiem znamionuje odkrycie, otwartość na drugą personę dramatu, prowokując równocześnie do działania, do zawiązania intrygi, do kreowania wątku, akcji scenicznej.

Na płótnach autorstwa Elżbiety, tworzących cykle podobnych kolorystycznie ujęć – głowy (przesuniętych, przenikających się, powtórzonych obrysem postaci) odsuwają się lub chylą ku sobie, w ledwie uchwytnym napięciu, w oczekiwaniu, w jakiejś przerastającej zwykłe doświadczenie ekstazie, żeby doświadczyć i oswoić skomplikowany świat ducha drugiej, jakże podobnej i odmiennej zarazem postaci. Oczy jednak pozostają wyraziste i uważne, a odsłonięta, świetlista, niematerialna tkanka czaszki, torsu, dłoni, czy szyi powala domyślać się przyspieszonego bicia serca, wzmożonego pulsu krwi, niepokoju. Czasami graficznie zaznaczona sylweta wygina się w konwulsyjnym geście, czasami usta otwarte do krzyku odkrywają otchłań, kiedy indziej zdeformowana twarz, ruch ręki wyraża prawdziwe, obnażone do ostatka cierpienie.

W spotkaniu dokonuje się misterium Osoby, dlatego postacie ludzi namalowanych przez Elżbietę, nasycone metafizycznym błękitem, doświadczają owego (jak pięknie mówi malarka w swym wierszu) „trącenia skrzydłem Ikara”, dotknięcia Kreatora Świata, Stwórcy, Absolutu. Stając naprzeciw siebie – bohaterowie obrazów rzucają wyzwanie, Losowi, Bogu, wreszcie – sobie nawzajem. Zawieszeni w głębokim błękicie, zatrzymują się w metafizycznej przestrzeni by doświadczyć życia ziemskiego i nieziemskiego zarazem, skończoności i nieskończoności bytu.

Spotkanie z drugim człowiekiem okazuje się zawsze spotkaniem z Bogiem, z ową utajoną, ukrytą cząstką Boga w człowieku. Być może właśnie dlatego kompozycje Elżbiety, malowane zazwyczaj w dużych, monumentalnych formatach zawierają głębokie przesłanie religijne, filozoficzne, moralne.  Sylwety ludzi przenikają się, przeglądają w sobie nawzajem jak w lustrze, tworzą nową, mistyczną realność, znaczoną intensywną obecnością Absolutu. Czasami wyrasta między nimi jakieś wyobrażenie, upostaciowienie wewnętrznego Ja, czasami pochyla się nad człowiekiem Bóg, otaczając go światłem, spokojem gładkiej płaszczyzny błękitu.

W człowieku jest jednak także zło, cierpienie, destrukcja i nie nad każdym pochylają się aniołowie. Człowiek bywa demoniczny i mroczny, jak owa „czarna chmura” emocji, o której mówi malarka, że ma ją w sobie i która prowokuje wszelką artystyczną aktywność, gdyż sztuka wyrasta przede wszystkim z niepokoju, protestu, buntu, ze zwątpienia. Tak jest w pojęciu krytyka, któremu wolno odbierać dzieło poza biografią, głoszonym światopoglądem artysty, nie bacząc na odniesienia filozoficzne, źródła inspiracji i deklarowane intencje twórcy. „Jeżeli piszę o czarnej chmurze mózgu” – wyznaje Elżbieta Wasyłyk – „to nie myślę o tym, że człowiek (ja) bywa demoniczny, ale zaciemniony poprzez wszelkiego rodzaju ograniczenia, również fizyczne i psychiczne. To nie czarna chmura mózgu prowokuje mnie do aktywności, ale prześwit, który się w niej pojawia. Prześwit – chwilowe rozumienie, widzenie, afirmacja, zachwyt. To co mnie prowokowało i prowokuje do twórczości to tęsknota za czymś lepszym; tęsknota za miłością jest źródłem mojego malarstwa, a z drugiej strony – chęć panowania, ustanawiania takiego porządku w obrazie estetycznym, takiego świata sztuki, poprzez który wyrażę konkretne treści – inaczej mówiąc – słowo i spotkam drugiego , podobnego, kochanego.”

W tryptykach Elżbiety powraca motyw trójdzielnej, symultanicznej sceny, znanej ze średniowiecznego misterium. Inaczej jednak, niż w średniowiecznym teatrum – podziały przestrzeni nie wydają się być nacechowane żadną interpretacyjną intencją, czytelnym rozróżnieniem: niebo – piekło, dobro – zło. Jak mówi bowiem autorka: „Szukając Boga, przechodzi się przez ciemną noc zmysłów i ducha.” Przez „ciemną noc” idzie się zatem ku światłu, które rozedrganą, charakterystyczną kreską, rozwibrowaną plamą i jasną, surrealną poświatą przenika wszystkie kompozycje artystki.

Małgorzata Dorna

Skip to content