Potencjał twórczego naśladownictwa
Kiedy mowa o sztuce, słowo naśladownictwo może wzbudzać w nas dość niejednoznaczne emocje. Mówi się oczywiście o naśladowaniu dobrych i szlachetnych wzorców czy postaw, ale z drugiej strony wielu z nas myśli, że dzieło naśladujące coś, co istniało wcześniej jest pozbawione istotnej wartości i, pozytywnie rozumianej, twórczej autonomii. Negatywny stosunek wobec artystycznego naśladownictwa, tak charakterystyczny dla XX-wiecznych postaw awangardowych, obecnie nie powinien jednak przesądzać o naszym negatywnym stosunku wobec dzieł, które zapożyczają, cytują, czy też, wbrew awangardowym nakazom oryginalności, powtarzają dawne motywy, style czy też inne „wizualne” rozwiązania i preferencje. Wbrew powszechnym uprzedzeniom wobec kwestii naśladownictwa w sztuce, możemy obecnie zauważyć sytuacje, kiedy współczesne realizacje z kręgu sztuk wizualnych, w bardzo dosłowny sposób powielają wcześniejsze wzorce, choćby na zasadzie wspominanego już kopiowania określonych motywów czy elementów, stając się jednocześnie bardzo ciekawymi i godnymi uwagi wypowiedziami twórczymi. Dzisiaj, po tak wielu przewartościowaniach i rewizjach, jakie dokonały się w swoim czasie w obrębie postmodernistycznej przemiany, nie tyle kwestia samego naśladownictwa, pozbawiającego dzieło absolutnej oryginalności formy, decyduje o jego wartości, czy też raczej jej braku. Wszystko zależy tu bowiem od osobowości artysty, rangi jego twórczej koncepcji, czy też potencjalnych treści i refleksji, jakie jego dzieło może uaktywniać u grona swoich odbiorców. Jako teoretyk sztuki i artysta jestem głęboko przekonany o prawdziwości tych słów. Wiele moich własnych prac rzeźbiarskich bardzo często odnosiło się i odnosi się nadal do tak pojmowanego stosunku wobec kwestii naśladownictwa. W 2006 roku stworzyłem na przykład bardzo ważną dla mojej twórczości realizację rzeźbiarską zatytułowaną „Anámnēsis?”. Była ona zbudowana z dwóch, zasadniczych części, które w moim zamierzeniu miały ze sobą toczyć swoisty dialog. Pierwsza z nich to gipsowe kopie antycznej kobiecej głowy, ułożone w odpowiednim porządku na białym ekranie, umieszczonym na płaszczyźnie podłogi galeryjnego wnętrza. Druga z kolei, to cyfrowa animacja, która przedstawiała ten sam grecki wizerunek, tym razem jednak o zmienionej barwie z białej na woskowo-cielisty odcień koloru. Wizerunek ten nieustannie zmieniał swą ostrość, w pewnym sensie „oddychał”. Wrażenie to starałem się podkreślić, dołączając do cyfrowo uzyskanego obrazu dźwięk kobiecego oddechu. Istotny był tu również podpis-inskrypcja „Anámnēsis?”, który stawał się także tytułem całej mej realizacji. W moim zamierzeniu Anámnēsis?” nie miała przejawiać ambicji bycia nową formą. Naśladownictwo nie było tu celem, nie miało również schlebiać gustom przeciętnych odbiorców, zachwyconych doskonałością antycznych kanonów piękna. Naśladownictwo było tu swoistym „tworzywem” kreującym aurę refleksji, która przeznaczona była dla wrażliwego odbiorcy. W pracy tej element wiernego powielania wcześniejszych wzorców współistniał z pierwiastkami autorskich decyzji, które miały urzeczywistniać ściśle określoną twórczą koncepcję. A zatem to, co indywidualne mieszało się tu z tym, co zacytowane, z tym, co nie było do końca moją „własnością”. Nieco później podobna sytuacja powtórzyła się w pracy, którą zatytułowałem „Jean-Antoine Houdon: Diana Łowczyni – gra ikonograficzna”. W tym przypadku miniaturowa kopia XVIII-wiecznego posągu Jeana-Antoine’a Houdona pt. „Diana Łowczyni” została przeze mnie „ubrana” w umowny strój z grubo tkanego, szarego płótna. Tak odmieniona, „nieoryginalna” forma została zamknięta przeze mnie w pseudo-muzealnej gablocie, której towarzyszył, po raz kolejny odpowiedni podpis, stanowiący tytuł i klucz do interpretacji całości wykreowanej tu rzeźbiarskiej sytuacji. Myśl, idee, pamięć, rozważania o sztuce, polemika z pewnymi sposobami przedstawiania zakorzenionymi przez stulecia – wszystko to stawało się dla mnie ważniejsze, niż niepowtarzalność i indywidualność form, którymi operowałem w mojej wypowiedzi. Być może pisząc o naśladownictwie warto sparafrazować słowa Martína Caparrósa, odnotowane przez pisarza w powieści „Tajemnica markiza de Valfierno”, słowa, które wypowiadać ma bohater powieści, genialny fałszerz i kopista – Yves Chaudron. Mówi on o kopii, ale można jego wypowiedź równie dobrze przyporządkować do naśladownictwa jako takiego. Świat zawdzięcza swe istnienie kopii, imitacji. Nic nie trwa wiecznie, wszystko przemija. Także oryginał przemija, należy go powielać po to, aby trwał wiecznie. (…) Bez naśladownictwa nie byłoby kultury, nie byłoby społeczeństwa, tradycji, zwyczajów (…) Gdyby nie kopia, trzeba by było wszystko wymyślać od nowa, i to przez wieki: byłaby to rewolucja gorsza od wszystkich innych rewolucji. Przytoczona wypowiedź zawiera oczywiście ziarno prawdy: kopiowanie i naśladowanie staje się w wielu przypadkach „zapisem” pamięci, lecz z drugiej strony, gdyby nie istniały próby dokonywania swoistych odkryć, akcentowania indywidualnych rozwiązań, czy nawet odważne próby buntu wymierzonego w majestat naśladownictwa – świat i człowiek nie rozwijałby się tak dynamicznie, jak można było to dostrzec na przestrzeni wielu stuleci. Być może, w pewnych przypadkach, „zachowawcze” naśladownictwo ma sens, lecz w innych może stawać się ono niebezpiecznym schematem. I tak na przykład, antyczne rzymskie kopie słynnych oryginałów greckich, to pozytywny i cenny przejaw naśladownictwa, bowiem dzięki nim właśnie, choć trochę „znamy” utracone helleńskie oryginały. Czy jednak takie naśladownictwo można nazwać twórczym i w jakimś sensie kreacyjnym przejawem aktu imitacji? Wydaje się, że aby naśladownictwo nabierało twórczego charakteru powinno być ono nacechowane „czymś”, co sytuuje je w nowym, czy też lepiej powiedzieć, w nietypowym kontekście. Owa „różnica”, zmiana czy metamorfoza może dotyczyć bardzo różnorodnych kwestii, tak wielu, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Być może zatem twórcze naśladownictwo nie jest naśladownictwem do końca, zawiera w sobie tylko pewien stopień imitacji? Trudno odpowiedzieć na to pytanie w jednoznaczny sposób. Jedno natomiast wydaje się pewne – naśladownictwo może mieć także charakter twórczy, jeśli twórczy jest sam artysta. Rafał Boettner-Łubowski | |