Natalia Wegner, Bogdan Wegner, Krzysztof Ryfa / LINIE – relacja z wernisażu
Na tej wystawie można obejrzeć m.in. ostatni obraz prof. Bogdana Wegnera „Gniazdo”, bardzo ważny – choć malowany, gdy choroba nie pozwalała mu już działać bardzo intensywnie – bo streszczający przestrzeń, w jakiej artysta ten poruszał się przez całe życie. Widzimy także genialny 12-częściowy cykl „Kalendarz” – stworzony na… kartonach po pizzy i przejmujący „Przedsionek”, który ma zwrócić uwagę odbiorcy na sytuację imigrantów dobijających się do lepszego świata. Prace prezentują ponadto Natalia Wegner – tworząca abstrakcyjne pejzaże w technice kolażu oraz Krzysztof Ryfa – z malarstwem, w którym ukrył materię przeniesioną z miejsc, gdzie jego obrazy powstawały. Ekspozycja zachwyca, jak i zachwycają owi artyści – niezwykła trójka połączona więzami rodzinnymi, przyjacielskimi, uczuciowymi.
Wystawę „Linie” można oglądać w pilskiej Galerii Biura Wystaw Artystycznych Powiatu Pilskiego do 18 kwietnia br. Prof. Bogdan Wegner, twórca znany i ceniony, nieżyjący już (zmarł w czerwcu ub. roku); prowadził VII Pracownię Rysunku na ASP (obecnie Uniwersytet Artystyczny im. M. Abakanowicz w Poznaniu), był profesorem zwyczajnym, opiekunem i recenzentem wielu przewodów doktorskich, habilitacji itd. Jego córka – Natalia Wegner – doktor habilitowany, jest kierownikiem XII Pracowni Rysunku – również na UA w Poznaniu. Zajmuje się malarstwem na papierze. Krzysztof Ryfa – absolwent poznańskiej ASP, malarz, pedagog, kurator wystaw, animator kultury, organizator i uczestnik wielu plenerów artystycznych i sympozjów.
Na wernisażu w Pile rozmowę z Natalią Wegner i Krzysztofem Ryfą poprowadził Edmund Wolski, dyrektor BWA PP.
– Nie ma Bogdana Wegnera już wśród nas, ale 10 lat temu profesor oraz pani Natalia mieli wspólną wystawę swoich prac w naszej Galerii – przypomniał – Dorobek profesora Natalia przechowuje i prezentuje.
– W 2014 roku przy okazji tej wspólnej wystawy tato spotkał się w Pile ze swoim kolegą, artystą-malarzem stąd, Andrzejem Tomaszewskim. Obaj zmarli w ubiegłym roku. Może umówili się tak? I spotkali się gdzieś tam, a dzisiaj – mam nadzieję – są tu z nami obecni, razem – mówiła Natalia Wegner. – Cieszymy się niezwykle z tej wystawy, także ze względu na tatę, bo możemy pokazać jego prace powstałe już po tamtym 2014 roku. Przywieźliśmy do Piły także ostatni obraz taty, który malował, gdy choroba poczyniła już postępy i nie miał on siły już tworzyć tak dużego formatu. Malował go więc siedząc na krześle, właściwie nie wstawał od płótna, a przy takim dużym formacie trzeba odchodzić, sprawdzać… Tymczasem tata malował go praktycznie z bliska… I miał bardzo dużo wątpliwości co do efektu ostatecznego. Ukończył go, mimo wielu obiekcji. Jest to jednak obraz ważny, bo tata w tym obrazie dotyczącym życia pszczół, powraca do swojego rodzinnego miasteczka, do Czempinia, oddalonego od Poznania ok. 35 km. On tam urodził się, tam spędził młodość, do czasu studiów. Połączył pszczele detale – ule na dole płótna, wiadukt kojarzący się z plastrem miodu – np. z trajektoriami na niebie, które symbolizują odloty i powroty w rodzinne strony – opowiada Natalia Wegner.
Bogdan Wegner lubił duże formaty.
– Jego pracownia w domu w Mosinie zagraciła się przez lata na tyle, że nie można było tam wstawić nogi! Wychodził więc z malowaniem na podwórze. Nienawidził wilgoci, lato było dla niego wymarzonym okresem do tworzenia. Malował właściwie tylko wtedy, gdy było ciepło. Opierał płótno o trzepak, siadał na krześle i malował – warstwa po warstwie. Niektóre prace nawet trzy lata – jak przychodziło lato wystawiał obraz zeszłoroczny, by jeszcze domalować na nim jakieś warstwy, by coś zmienić. Niektóre jego prace są bardzo symboliczne i uniwersalne – powstały przed domem, na podwórku, a dotyczą dziejów ludzkości…
Interesujący jest cykl „Kalendarz”, który stworzył na kartonach po pizzy.
– Wydrapywał materiały, drążył je, aż dostawał się do falistej warstwy, miał jakieś farby… i malował. Prace mają koloryt dość równy, nie są bardzo jaskrawe – oddał w nich swoje wyobrażenia o poszczególnych miesiącach.
– Nie lubił podróżować, mówił, że cały świat można znaleźć wokół siebie…
To zupełnie odwrotnie niż Krzysztof Ryfa, który jest w nieustającym ruchu, ciągle w podróży i na artystycznych plenerach (obecnie w planie 5, w tym 2 na Litwie).
– Mieliśmy bardzo dobry kontakt z Natalii tatą, siadaliśmy razem, on mnie klepał po ramieniu… Miał duży wpływ na moją sztukę. To były najpiękniejsze chwile w moim życiu. Jestem wdzięczny za to, że mogłem z tak wybitnym profesorem współpracować. Wcześniej tworzyłem cykle różnych prac, interesowały mnie rożne tematy: społeczno-polityczne, ekonomiczne, temat wojen. Patrzyłem na profesora i myślałem, że ja też chciałbym tak! – w spokoju, w ciszy, odejść od trudnych tematów, odejść od problemów. Dlatego dziś kocham też pejzaż: wyjeżdżam, zaszywam się wśród drzew, brzóz. Czerpię z nich energię, dotykam ziemi, piachu – tworzę z nich nową materię malarską – tzn. nie używam samych farb tylko, a buduję ten obraz z fragmentów materiałów znalezionych w danym miejscu, z kawałka papy, z kory – to materia przeniesiona do obrazu. Chciałem, by każdy obraz miał w sobie zawsze energię miejsca, w którym tworzyłem. By materia, która tam jest, w nim była – po to, by widz oglądając, też mógł być w tym pejzażu. Np. mnie zawsze inspirowała sztuka malarstwa jaskiniowego – zacząłem wiec używać tynków na swoich obrazach. Inspirował mnie Piotr Potworowski ze swoim malarstwem, z fragmentami worków naklejanych na płótna… To wszystko u mnie jest – jest kontynuacją, ale ja szukam tego w swoim świecie! I tak w swoim obrazie użyłem nawet kamyczków, które zbierałem jako dziecko (Zbiór) – mówi Krzysztof. I dodaje:
– Coś musi mnie porwać, zainspirować… Moje tworzenie polega na obserwacji pejzażu i zapisywaniu, przetwarzaniu tego w obrazach.
I Natalia Wegner… – to ona spaja w jedno te trzy artystyczne dusze. Jej twórczość powstaje jak obrazy Krzysztofa – dzięki podróżom, wyjazdom, podziwianiu przestrzeni. A ich moc, miłość do faktur oraz piętrowość obrazowania to coś, co łączy je z dziełami taty, Bogdana Wegnera. Wychowała się w artystycznym domu. Malował nie tylko jej tato, ale i wujek, brat taty – Piotr Wegner – był plastykiem, pracował w liceum plastycznym.
– Trudno było uciec od tych klimatów.. – przyznaje artystka.
Pracuje głównie na papierowym podłożu, kolaż to jej ulubiona technika, jednak jej prace to nie kolaże, które przywołujemy na myśl w pierwszym skojarzeniu – powstałe z doklejania fragmentów gazet, kart książek, z gotowych, istniejących fragmentów rzeczywistości, a stworzone z malarstwa i doklejonych do papieru kawałków jej własnych pociętych, porwanych prac.
– Ja tworzę z rzeczy, które sama wytwarzam. Nie wyrzucam starych prac, bo one przydadzą się do stworzenia nowych – mówi – Przydadzą się, żeby coś z nich wyciąć i wkleić do powstającego pejzażu. Ten budulec jest mi potrzebny do nowych rzeczy. Mam tego w pracowni całe stosy! Czasem spadnie mi coś z szafy na podłogę i nagle – przypadkiem (a takie przypadki są bardzo pożądane) – znajduje się rozwiązanie dla konkretnego obrazu. Bo zwykle najdłużej trwa nie malowanie, ale zostawienie fragmentów w ciekawą kompozycję. Większość czasu zabiera mi szukanie tego idealnego puzla, przymierzanie, przykładanie – opowiada.
Fascynuje ją pejzaż z odkrytą linią horyzontu.
– To nie pejzaż, z którym mam do czynienia wokół domu. Trzeba wyjechać…
Patrzy na świat jadąc samochodem albo pociągiem.
– Z autostrady najwspanialej jest obserwować – wyznaje – widać pola, widać las i drogę aż po horyzont – tam dwie jej linie się zbiegają. A najciekawiej robi się, gdy liniom autostrady towarzyszą linie na niebie – czasem leci samolot i powtarza linię, którą już mam w obrazie… – mówi z ekscytacją artystka.
Pejzaże, które tworzy, nie są konkretnymi krajobrazami.
– To fuzja tego, co udało się zapamiętać z trasy i układania – łączenia (na podłodze!) kawałków zamalowanego papieru.
Natalia Wegner, co podkreślił E. Wolski, oddaliła się od swojego ojca znacznie w postrzeganiu sztuki i znalazła swój oryginalny warsztat – co nie mogło być proste. Tworząc od dziecka u boku taty łatwiej byłoby powielić jego artystyczne patrzenie na świat… Tymczasem prace Natalii Wegner są absolutnie jej – wielowarstwowe, kolorowe, magiczne.
Wystawę można oglądać w pilskim BWA do 18 kwietnia br.
„(…) Dla Niego pierwszym portem był Czempiń. Dla nas trojga takim miejscem stał się dom w Mosinie. Między orzechem a jałowcem Tata ustawiał krzesło. Stąd obserwował obraz oparty o ramę trzepaka. Czasem za Jego plecami stawała Mama. Malował latem. Wtedy było mu dobrze, ciepło. Wśród krzaków, trawników rodziły się egzotyczne miraże, Zatoki Perskie, Złote Letargi, Babilony. (…)
Potem pojawił się Krzysztof, spontaniczny, energiczny, z podobnym rozumieniem malarstwa. Czekaliśmy na jego powroty z plenerów. Siadaliśmy przed pośpiesznie ustawionym szpalerem płócien. Zaczynały się dyskusje, pojawiały charakterystyczne „malarskie” gesty, wyciąganie dłoni, mrużenie oczu. (…)
Tata i Krzysztof, malujący w plenerze… Jeden nie opuszczając domu, drugi, co rusz, zrywając się w trasę.
A w pokoju na piętrze moje papiery rozsypane na podłodze. Wrażliwe na wilgoć. W oczekiwaniu na moment, gdy staną się wobec siebie chmurą, drogą, zaoraną ziemią. Łączone wtedy i przytwierdzane do deski. Brane pod rozwagę. Pejzaż najważniejszy, jedyny. (…) Temat nieskończony.
Natalia Wegner