FINISAŻ – ANDRZEJ MIKOŁAJ SOBOLEWSKI – 1955 – 1999
29 kwietnia 2011 roku w odbyło się spotkanie i Finisaż wystawy związane z rocznicą śmierci artysty malarza wywodzącego się ze środowiska pilskiego – Andrzeja Mikołaja Sobolewskiego.
1 maja 2011 roku przypada 12 rocznica śmierci Andrzeja Mikołaja Sobolewskiego, naszego przyjaciela, wspaniałego artysty – malarza, performera. Dla tych, którzy bywali w jego pracowni przy ul. Bydgoskiej i doskonale pamiętają jej niepowtarzalny klimat /te obrazy warstwowo zawieszone na ścianach, te wynajdywane przez gospodarza urokliwe starocie, którym nadawał piętno własnej sztuki, tworzące iście parateatralną scenografię do swojej tam obecności/ będzie to chwila refleksji i próba przywrócenia atmosfery Jego czasu. Bycie „artystą osobnym”, jak sam się określał, ma to do siebie, że jest zauważalne przez absolutną wyjątkowość i trwałe wpisywanie się w artystyczny pejzaż. Andrzej żył bardzo aktywnie, tworzył i wystawiał do samego końca, zadziwiając nas swą siłą i determinacją. Po tych kilku latach od jego odejścia sztuka, którą tworzył niczego nie utraciła ze swej mocy oddziaływania, jest jak tatuaż na ciele – wrosła w nas. Musimy ją czasami odsłaniać.
Tadeusz Ogrodnik
Co możemy powiedzieć o “artyście osobnym”, za którego chciał uchodzić Andrzej Mikołaj Sobolewski?. Był znaną oraz barwną postacią naszego pilskiego środowiska artystycznego lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Autorem wielu wystaw, prowokacji, bywalcem plenerów plastycznych, a także uczestnikiem licznych i ciekawych “spotkań twórczych”. Już za życia tworzył o sobie legendę. Pragnął być zauważany – jakby przeczuwając, że niedługo będzie gościem tego wymiaru – żył intensywniej. Tworzył w pośpiechu, do maksimum wykorzystując swój czas. Wzbudzał podziw jednych, współczucie drugich, zawiść trzecich. Jak każdy z nas bywał kontrowersyjny, upadał i się podnosił, by stawić czoła światu. Tworzeniu poświęcił – to nie jest tylko wytarty, pusty zwrot, ale porażająca prawda – wszystko, co może poświęcić człowiek. Dorobek twórczy A.M. Sobolewskiego jest różnorodny zarówno pod względem treści jak i formy. Tworzył obrazy olejne, rysunki, pastele. Zajmował się też sztuką poczty oraz video-artem. Pozostawił wielką dokumentację fotograficzną ze swych licznych wystaw i działań artystycznych. W jego obrazach wyczytać można jakieś “skręcenie”, taki niepokój, co drażni, odpycha, nie pozwala się do nich zbliżyć i zaakceptować ich oddziaływania. Czy jest to kwestia silnej emanacji z nich własnej twarzy, czy formy zbyt wyrazistej, prowokującej, nie dającej się zobojętnić – pewne jest jedno – to nie jest “tapeta w ramce” lecz dzieło o tak wielkiej sile wyrazu, że niekiedy poraża. Kiedy spotykamy artystę, który tworzył całym sobą – do takich twórców należał A. M. Sobolewski – nasycenie i gęstość wyrazu jest najwyższej próby. Zbliżając się do jego sztuki trzeba zwrócić uwagę nie li tylko na jej zewnętrzną powłokę, gdyż ona swą atrakcyjnością potrafi przysłonić sedno. W obrazach pojawiają się upozowane postacie, przedmioty, które mówią o doznaniach artysty, jego lękach, niepokojach, obsesjach. Pod powierzchnią tych dzieł tkwi olbrzymi ładunek emocji nadający im niespotykaną siłę, moc magiczną, która rozsadza je od środka. Sobolewski był malarzem w klasycznym znaczeniu – malarstwo służyło mu do zapisywania wizji, poprzez obraz mógł dotrzeć do widza, spełnić się. Gdyby dane mu było inne medium, w którym mógłby tworzyć, film czy teatr, doskonale by się w nim odnalazł. Z perspektywy czasu – minęło siedem lat od jego śmierci – dorobek twórczy, szczególnie z ostatnich lat, nabiera innego wyrazu. Te prace, malowane w pośpiechu, o zagęszczonej materii, ze stylizowaną fakturą, ponure, w ciemnej, monochromatycznej kolorystyce, wykonywane na nietrwałym materiale – naładowane są silną dramaturgią. Wszystko w nich się rozpada, przenika, krzyczy. Wyraz potęguje się dlatego, że autor świadomie odchodzi od wypracowanej przez lata techniki malarskiej, polegającej na foto-realistycznym odwzorowaniu przedmiotu. Zaczyna podążać w kierunku swobodnej ekspresji. Zrzucenie balastu realizmu pozwoliło artyście na pełniejsze wyrażanie własnych przeżyć. To, co w nich niedopowiedziane zaczyna żyć, staje się niejednoznaczne, zagadkowe, nabiera metafizycznego sensu. W jego wcześniejszych obrazach symbolika znajdowała się tuż pod powierzchnią – w ostatnich, ukryta jest głęboko wewnątrz, potęgując tajemniczość, stwarza niepokój, każe dopowiadać sensy. Ostatnie prace mówią o sprawach przykrych, o starzeniu się i rozpadzie wszechrzeczy. Swą wymową przenikają do ostatniego nerwu, jak symfonia. (…)
Tadeusz Ogrodnik, Anna Lejba – 2006 rok