Czerwone i czarne.

Czerwone i czarne.

     W przestrzeni kultury masowej intensywna czerwień i aksamitna, nasycona czerń – odgrywają szczególną rolę. W tradycji europejskiej literatury i sztuki – obie te barwy wydawały się być zarezerwowane dla francuskiego pisarza – M.H. Stendhala, dla którego czerwień, a właściwie purpura była symbolem paryskiej nonszalancji i władzy, podczas gdy czerń kojarzyła się z ponurym życiem klerykalnej, ubogiej duchem –  prowincji. W świecie naszych, współczesnych wyobrażeń – zestawienie czerwieni i czerni staje się synonimem ekspresji, siły wyrazu, dramatycznych spięć, które nikogo nie mogą pozostawić chłodnym, obojętnym.  W ostatnich obrazach Ewy Podolak dominuje czerwień i czerń. Wybór jakiego dokonała artystka sprawia, że każdą kompozycję z cyklu „Transformacje” odbiera się emocjonalnie, jak krzyk, na uderzenie.

Wydaje się bowiem, że Ewa należy do grona tych artystów, którzy dzięki swemu talentowi i indywidualności – raczej inspirują innych, niż starają się podążać za modą, za akceptowanymi i uznawanymi formami ekspresji. Jej spojrzenie na człowieka okazuje się konwencjonalne, klasyczne, ale dzięki kontekstowi, oprawie, scenerii w której dominująca, połyskliwa czerń, potraktowana płasko, bez ozdobności faktury przestaje być tylko barwą, a staje się metaforą – portrety zatrzymane w kadrze obrazu nabierają tajemniczości, zagadkowego, wyrafinowanego piękna.

Sztuka portretu bowiem należy do szczególnie niewdzięcznych i trudnych, pod warunkiem, że wizerunku człowieka nie postrzega się w sposób realistyczny, dosłowny. Ewa traktuje twarz ludzką przede wszystkim jako zwierciadło wewnętrznych, głębokich przeżyć, jako  projekcję utajonych pragnień, myśli i marzeń. W teatrum życia twarz ta zawsze pozostaje jasno oświetlonym punktem, widoczną, lecz nieco zawoalowaną, zamgloną, fascynującą z lekka zatartym konturem – bryłą.  Nadając przewrotnie tytuły odnoszące się do dziewiętnastowiecznej tradycji malarstwa sztalugowego – buduje w świadomości odbiorcy poczcie dysonansu, spięcia, dramaturgicznego kontrapunktu znaczącego przestrzeń miedzy światem wnętrza i światem zewnętrznym, owym mikro i makro kosmosem.

Poczucie dysonansu powstaje również za sprawą zderzenia form i barw. Intensywna, ciepła kolorystyka portretu lub fragmentu twarzy zostaje zderzona z połyskliwą czernią, która atakuje, wdziera się w sferę oświetloną – ostrą, geometryczną formą. Być może czerń symbolizuje tutaj pustkę, która w kulturze Wschodu nie konotuje negatywnych skojarzeń, pustkę czyli ów znany z filozofii Zen „brak uwarunkowań”, umożliwiający spojrzenie na sferę realnosci bez uprzedzeń i stereotypów, w sposób czysty, obyczajowo i cywilizacyjnie nieskażony.

Żeby jednak móc postrzegać świat należy w sposób racjonalny, wolny od egzaltacji i emocji spojrzeć w głąb siebie, zgłębić sens istnienia, inny niż ten, który wydaje się nam oczywisty i znany. Być może właśnie dlatego utrwalone na portretach twarze wydają się
być zapatrzone w intensywne, rzucone spoza obrazu – światło, zasłuchane w jakieś wewnętrzne głosy, zamyślone, wyizolowane ze świata, pozbawione rekwizytu, historycznego czy kulturowego sztafażu. Ich alienacja nie oznacza jednak możliwości odrzucenia świata. Przeciwnie. Ten świat atakuje brutalnie, nasyconą czerwienią krechą, smugą przypominającą promień laserowego światła, ramą, w którą metaforycznie i dosłownie wpisano kontur postaci.

Dla Ewy świat jest zagadkową strukturą, układem przestrzeni równoległych, tworzących metafizyczne, abstrakcyjne pejzaże, ku którym zmierza się poprzez bramy lunatycznych ogrodów. W surrealnej przestrzeni nie sposób odnaleźć choćby śladu obecności człowieka, przestrzeń to bowiem nieskończona, niedookreślona, niedotknięta, powtarzająca po wielekroć siebie samą w dziwnym powidoku, odbiciu. To tutaj blade, pozbawione naturalnego ciepła światło zastyga w smugi i słupy, imitując formy łuków, wypełnionej powietrzem kolumnady, otwartych ku mlecznej bieli – wnętrz. To tutaj również matowe, rozbielone światło demonstruje zarówno moc kreacji jak i moc zniszczenia.

Istnieje w twórczości Ewy jeszcze jeden sposób pojmowania światła – to zdecydowane, punktowe oświetlenie fragmentu postaci lub twarzy, bliskie stylistyce plakatu, reklamy. Taki charakter mają kompozycje z cyklu „Krawiectwo lekkie”, utrzymane w głębokiej czerni i ostrej, nasyconej czerwieni. W pracach tych pojawia się tylko niewielki fragment, wycinek twarzy, a biały obrys, przypominający krawiecką stebnówkę nadaje całej kompozycji wielce umowny charakter. Wizerunek człowieka okazuje się tutaj skrojony „na miarę”, na miarę wyobrażeń i wiedzy odbiorcy. Nasze życie okazuje się bowiem układem, konfiguracją przemyślnie spreparowanych wzorów, mozaiką pozornych prawd i skrojonych „na miarę” sądów. Tak, więc krawiectwo lekkie to trochę tak  po Gombrowiczowsku przyprawianie „gęby” i „pupy”, podejmowanie niewątpliwego wyzwania jakim staje się potrzeba odkrycia, obnażenia, zdemaskowania naszej mieszczańskiej małości, trywialności, prostactwa… Pisane nam bowiem „szycie”, grubymi nićmi, dosłownie, bez znieczulenia.

Małgorzata Dorna

 

Skip to content