Eugeniusz Repczyński – malarstwo
26 marca odbył się wernisaż wystawy malarstwa Eugeniusza Repczyńskiego.
Eugeniusz Repczyński urodził się w roku 1938 w Obornikach Wielkopolskich. Tu ukończył Liceum Ogólnokształcące. W latach 1958–1960 podejmuje studia pedagogiczne w Studium Nauczycielskim w Olsztynie, a następnie artystyczne na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Studiuje malarstwo i arcitekturę wnętrz w pracowniach Tymona Niesiołowskiego, Stanisława Borysowskiego oraz Józefa Kozłowskiego (1960–1965).
Po studiach osiada w Pile. Przez rok pracuje jako nauczyciel w Liceum Ogólnokształcącym, następnie w Pilskim Domu Kultury jako instruktor plastyki. Jest pierwszym profesjonalnym plastykiem przybyłym na stałe do Piły. W PDK zajmuje się ponadto zagadnieniami amatorskiego ruchu artystycznego, okolicznościowo scenografią, wykłada historię sztuki i popularyzuje zagadnienia urządzania wnętrz mieszkalnych. To są lata 1965–1974. Równolegle angażuje się non profit na rzecz Związku Polskich Artystów Plastyków, którego członkiem zostaje w roku 1965. Pełni funkcje w Zarządach Okręgu ZPAP w Poznaniu, później Oddziału w Pile. Był inicjatorem wystaw, plenerów, konkursów i innych działań na rzecz budowy i integracji pilskiego środowiska artystów plastyków.
Od roku 1974 podejmuje działalność artystyczną w wolnym zawodzie. Realizuje się w szeroko rozumianej sztuce użytkowej:malarstwie ściennym, architekturze wnętrz, grafice użytkowej, wystawiennictwie, sztuce kościelnej, krytyce artystycznej. W latach 1990–1994 piastuje urząd Plastyka Miejskiego w Pile. Jednak fundamentem działalności Eugeniusza Repczyńskiego było i jest malarstwo sztalugowe. Na tym polu odnosi sukcesy – nagrody i wyróżnienia w konkursach ogólnopolskich, udział w dziesiątkach wystaw konkursowych, poplenerowych, a przede wszystkim indywidualnych – w kraju i za granicą. Część prac z ogromnego dorobku twórczego znajduje się w zbiorach muzealnych, galeryjnych, a także w kolekcjach prywatnych, również papieskich. Myśl krytyczna (oceniająca twórczość malarską Eugeniusza Repczyńskiego) jest zawarta w licznych publikacjach prasowych i wydawniczych oraz odnotowana w mediach elektronicznych.
O malarstwie Eugeniusza Repczyńskiego
Malarstwo Eugeniusza Repczyńskiego, bo to ta dyscyplina sztuki w jego twórczości dominuje, jest zjawiskiem intrygującym i oryginalnym. Zaciekawienie jego twórczością narzuca się nieodmiennie już przy pierwszym oglądzie dzieł. Wydaje się malarstwem w duchu tradycyjnym, a jednak w obrazach tych wyczuwa się impuls nowoczesności. Trzeba czasu, aby rozgryźć to podskórne życie jego płócien, trzeba przyłożyć doń krytyczną analizę formalną i to w tym najbardziej tradycyjnym sensie, kiedy mówi się o pięknie w sztuce, o konstruowaniu obrazu, modelunku przestrzeni, operowaniu kolorem. Repczyński powiada, że współczesny malarz jest w dominującej sytuacji nad dawnymi mistrzami, bowiem ma za sobą przeżycie i jakby doświadczenie dzieł tamtych, ma także doznanie przygody XX-wiecznej sztuki abstrakcyjnej. To gdzieś tu znajdujemy klucz do jego sposobu opisywania świata, świata ludzi, zdarzeń, architektury i przedmiotów codzienności. To są owe z tradycji zaczerpnięte rekwizyty, jednak cała reszta, samo modulowanie obrazu podlega zasadom nowoczesnego warsztatu. W dość swobodny sposób, grając rekwizytem, buduje atmosferę i nastroje czy to imaginacyjnego pejzażu, czy to wnętrza z aktem, to znów zdarzeń biblijnych: Chrystus, Marie, Nikodemy, zbłąkani pielgrzymi, dalej akty, akty i sceny mitologiczne, jabłka, ryby, chleb, pejzaż z górą, światłem wschodzącym lub zachodzącym, to cały sztafaż, jakim ciągle na nowo posiłkuje się twórca. Powiada on, że kiedyś próbował „romansu” z poezją, ale to zbyt ulotna i krucha materia. Ostatecznie przybliżył się do tekstów i doznań filozoficznych, jakie niesie studiowanie Nowego Testamentu, czy olśnień, jakie przenikają z mitologii starożytnych. Tak więc Repczyński czyni co mówi i na swój własny sposób robi sztukę pełną piękna i owej zadumy nad mądrościami naszych protoplastów. Chcąc nie chcąc wszystko to w opozycji do tak modnych dzisiaj, pozaestetycznych ruchów artystycznych epoki postmodernizmu. Nie wstydzi się on swoich konserwatywnych poglądów, ani swego „tradycyjnego” malarstwa. Dlaczego? Dlatego, że sztuka nie zna postępu, jest ciągle i nieustannie powracającym pięknem, bo świat bez sztuki, jak mówi Jan Paweł II, „byłby światem pozbawionym swojej najpiękniejszej mowy”. Dla Repczyńskiego sztuka jest alfą i omegą, jest projekcją jego przekonań, jego intuicji twórczej.
Zanim na dobre zaczął uprawiać malarstwo, którego początki przypadają na lata 70. XX w., zajmował się obszernie sztuką użytkową. Pracował w reklamie wizualnej, wystawiennictwie, malarstwie architektonicznym i wnętrzarstwie. Nie do końca żałuje tamtych lat, bo przecież wiele satysfakcji nie tylko materialnej, płynęło z owej działalności, jednak dopiero malarstwo sztalugowe przyniesie ostatecznie spełnienie się twórcze. Zafascynowany twórczością Giotto di Bondonne (malarza działającego u schyłku średniowiecza) transponuje sposób jego narracji plastycznej na cykl obrazów z obszaru sacrum. Są to sceny rodzajowe inspirowane Biblią, na ogół nieduże, komponowane w kwadracie, przesycone światłem jakby pustynnym. Z czasem dotyka tematów chrystologicznych z postacią Chrystusa w centrum zdarzeń, które już na zawsze odmieniły zatraceńczy los człowieka. Powstają płótna w dużym formacie komponowane monumentalnie, pełne zadumy, rozświetlone złoceniami, przypominające bardziej czas nadchodzącego odkupienia niż fakt fizycznego cierpienia bogaczłowieka. Bywa, że artysta nagle ze „studium” ciała męskiego przenosi swoje zaciekawienie na akt kobiecy, który na ogół umieszcza we wnętrzach, tam gdzie to piękno obnaża się tak „bezwstydnie”. Repczyński, jak sam powiada – przyszło mu pielgrzymować pomiędzy sacrum a profanum – jest w zgodzie z naturą i ludzką ułomnością. Ba, ale jak piękne są te akty, wcale nie ułomne. Artysta idealizuje je, rysując delikatną i płynną linią jakby chciał zaczarować ten cud natury. Ten nieustający zachwyt nad ciałem każe artyście zanurzyć się w opowieściach mitologicznych a to w poszukiwaniu piękna absolutnie doskonałego. I rzeczywiście, powstaje szereg płócien z boginiami pięknymi jak boginie.
Krytycy, niezależnie od siebie, twórczość Eugeniusza Repczyńskiego kojarzą dość wyraźnie z malarstwem takich Francuzów, jak: Paul Gauguin, Pierre Puvis de Charannes czy ze szkołą Pont-Aven. W rzeczy samej tak jest. Repczyński przyznaje, że tych malarzy obdarzał szczególną estymą już za czasów studiów artystycznych. Synteza formy, operowanie kontrastem, soczyste gamy kolorystyczne, pewna dekoracyjność malarstwa Repczyńskiego wpisuje się wprost w symbolizm cechujący dzieła wspomnianych artystów. Twórczość Eugeniusza Repczyńskiego niekiedy zbliża się do tego, co powszechnie określa się sztuką abstrakcyjną. Powiadam, zbliża się, bowiem w cyklu jego obrazów, zwanych pejzażami imaginacyjnymi, wyraźnie odczytujemy kod architektoniczny. Jakby zarys zurbanizowanych miasteczek ujętych z „lotu ptaka”. Fakturowane, wysycone kolorem zarysy kompozycyjne cieszą oko, jak cieszyć może obracany w ręku szlachetny minerał. Praca malarza wymaga wysiłku fizycznego, koncentracji, nieustannej uwagi analitycznej. Kiedy następuje przesilenie, dobrze jest poddać się lżejszej „muzyce”. Repczyński „muzykuje”, malując pejzaże i martwe natury. Jakby od niechcenia powstają obrazy, na których goszczą jabłka, butelki, dzbany, okna z pejzażem i wiele innych przedmiotów codziennego użytku. To taki tradycyjny sposób na rozmalowanie się. Nie znaczy to, że obrazy te są pomniejsze. Bywa, że i wśród nich znajdzie się „coś” dla oka. Cechą charakterystyczną twórczości Repczyńskiego jest jego żywość. Obserwując od dawna jego zamysły twórcze, ma się wrażenie nieustającej samokreacji, a mam tu na uwadze rzadką cechę wśród twórców. Repczyński nie zasklepia się we własnych dokonaniach, ciągle poszukuje nowych rozwiązań formalnych i warsztatowych. Jest w tym świeży i odkrywczy. Ta prosta radość tworzenia, zabawa z samym sobą o lepsze dzieło, coraz lepsze dzieło, jest zapewne ukrytą motywacją jego pomysłowości twórczej.
Krzysztof Krzysztofowicz
Refleksje o sztuce
Od pewnego czasu zastanawiam się nad istotą i perspektywami sztuki najnowszej, tej, która codziennie atakuje nas wytwarzanymi przez siebie artefaktami. Nie dlatego, że jest mi ona bliska; jako malarz nie jestem zafascynowany sztuką akcyjną, bo tak ją można najogólniej scharakteryzować. Moja uwaga dotyczy raczej fenomenu mediów dla ich zainteresowania się tym zjawiskiem kulturotwórczym przy równoczesnym porzuceniu uwagi dla sztuk klasycznych (malarstwo, rzeźba, grafika). Analiza „dzieł” i zjawisk towarzyszących sztuce akcyjnej, po głębszej refleksji, podsuwa nam nieodparcie dwa pytania. Po pierwsze, czy sztuka, o której mowa jest natury estetycznej (pytanie retoryczne). Po wtóre, czy modne dzisiaj twierdzenie, że sztuka nie musi poddawać się kanonom piękna, nie jest zarazem pytaniem o jej samounicestwienie. Pytania te wynikają wprost z rozbioru analitycznego artefaktów, z komentarzy artystów do tych zdarzeń, ale również – a może przede wszystkim – są forsowaniem tej sztuki przez publikatory często z pozycji politycznej poprawności (political correctness). Media kreując obraz świata, także sztuki, forsują artystów z obszaru sztuki najnowszej, oni bowiem pasują do ogólnoświatowych tendencji pełnego „wyzwolenia” człowieka, do wolności bez odpowiedzialności.
Demokracja, która jest stanem oczekiwanym w życiu społecznym i politycznym, która wytwarza potrzebne systemy filozoficzne i prawne, zarazem uwalnia różnorodne tendencje obyczajowe prowadzące często do wynaturzeń i zachowań karykaturalnych. sztuka, kiedy znajdzie się w orbicie oddziaływań demokracji, z natury będąc arbitralną, poddaje się jej presji, jej „ideologii”, szczególnie tam, gdzie przełamuje się dotychczasowe tabu. Skandal – oto brama do sławy i pieniędzy dzisiejszego artysty. Zaczęło się w latach 60. XX wieku, kiedy sztuka światowa zmienia się fundamentalnie, odchodząc zdecydowanie od klasycznie pojmowanej. Czas modernistów, wielkich reformatorów sztuki od Gauguina, Cezanne’a, Picassa, Matissa aż po Kandinskiego Z wolna przemija, znajdując jeszcze kontynuatorów w latach 40. XX wieku w takich kierunkach malarskich, jak: taszyzm, informel, action painting czy w abstrakcji geometrycznej. To nadal jest sztuka w klasycznym znaczeniu tego słowa, malarstwo zamykające się w dwuwymiarowej płaszczyźnie.
Jednak już w latach 20. XX wieku dwóch artystów antycypowało sztukę, nad którą się dzisiaj zastanawiamy. Marcel Duchamp „wynalazca” ready mades rzekł: „Praca szarych komórek a nie zmysłowa wrażliwość estetyczna winna być motorem działania artysty”. Kurt Schwitters natomiast głosił tezę o potrzebie zatarcia granicy pomiędzy sztuką a życiem. Przewidywał łączenie różnych dyscyplin sztuki, pracę w zespołach, totalną zabawę ze sztuką. Jak wspomniałem, w latach 60. XX wieku sztuka wycofuje się z jej klasycznego pojmowania. Pojawia się styl assemblage’u wykorzystujący relikty codzienności, z niego rozwija się environment, gdzie pomiędzy kombinacje przedmiotów można wejść, będąc obserwatorem i zarazem elementem przestrzeni. Dalej już prosta droga do happeningu i sztuki konceptualnej. Artysta może wszystko, jest demiurgiem. W swych akcjach wykorzystuje ciało ludzkie już nie jako piękny akt, a rozbiera je na czynniki funkcyjne: cielesność, seks, krew, ekskrementy, jednym słowem przełamuje dotychczasowe tabu. Idzie dalej, atakuje obszary zarezerwowane dla tradycji kulturowych, wierzeń religijnych, atrybucji narodowych. W polskiej sztuce pojawia się zaledwie kilkanaście nazwisk promowanych przy każdej okazji przez media. Są to artyści tego właśnie modnego kręgu. Mimo woli nasuwa się pytanie, czy z ich dorobku cokolwiek przetrwa i przejdzie do spisu kultury narodowej?
W miejsce krytyki artystycznej, w miejsce opinii środowisk twórczych pojawia się kurator. Jego arbitralność i nieodwoływalność w podejmowaniu decyzji dotyczących sztuki akcyjnej, zdaje się być wkomponowywaniem jej w szczególny obszar biznesowy. Artyści nie mówią już o obrazach, rzeźbie czy grafice a o projektach. Skądinąd wiadomo, że projekty, jakie by nie były, muszą być oparte na planie finansowym, aby się powiodły. Koło się zamyka. Sztuka, o której mówimy, programowo jest aestetyczna, jej funkcja bazuje na opinii lub komentarzu do zastanej rzeczywistości. Wchodzi w obszary do tej pory zarezerwowane dla nauki i publicystyki. Próbuje definiować zagadnienia z zakresu polityki i socjologii, często w myśl, już wspomnianej, politycznej poprawności. Atakuje i deprecjonuje tradycyjne zachowania i obyczaje. Sympatyczniej prezentuje się działalność artystów budujących sztukę akcyjną na elementach zabawowych, skojarzeniach, czasem autoironicznych sekwencjach. Wypełniając przestrzeń ludyczna swoimi akcjami, w jakimś stopniu spełniają przesłanie demokracji liberalnej o tym, że sztuka winna być dla mas i wytwarzana przez „masy”. Boris Groys filozof i teoretyk sztuki doszukuje się analogii pomiędzy ideą masowości sztuki (lata 30. i 40. XX wieku w Stanach Zjednoczonych) a stalinizmem i faszyzmem. Projekty sztuki dla mas w dwóch ostatnich opresyjnych systemach wynikały z ideologii. Masowość ma zniweczyć indywidualność poczynań twórczych, zniewolić człowieka, zaś w liberalizmie owa masowość rodziła się samorzutnie wskutek zastosowania gry rynkowej w sztuce (handel dziełami sztuki).
Nowe media w znakomity sposób ułatwiają „wytwarzanie dzieł”, rozrasta się armia artystów. Spełnia się też marzenie Marcela Duchampa, że każdy może być artystą, wystarczy siebie samego namaścić. Sztuka przybiera rozmiary globalne i staje się nową „religią”, formacją, która zastępuje kościół. Niestety, sztuka najnowsza nie niesie ze sobą wielkich idei (humanistycznych), znaczeń symbolicznych, nie mówiąc już o aspektach duchowości i przeżyciach mistycznych. Wydaje się, że zatęsknił za dobrą, głęboką sztuką jeden ze znakomitych znawców sztuki Amerykanin Donald Kuspit. Człowiek, który był przez te lata forpocztą wszelkich nowinek artystycznych, nagle zmienił zdanie. Przerażony wizją końca sztuki nawołuje do powrotu do sztuki klasycznej. Dawniej piewca postmodernizmu i sztuki konceptualnej, dzisiaj woła hasłem „nowi dawni mistrzowie”. Nie tylko woła, ale organizuje wielką wystawę sztuki amerykańskiej, tej części, która nie ulega nowinkom, a charakteryzuje ją maestria warsztatowa i stylistyczna. Struktura dzieła sztuki, a mówimy teraz o malarstwie, fundamentalnie nie zmienia się. Nadal obowiązuje triada jej desygnatów: konstrukcja (kompozycja), forma, kolor. W oczywisty sposób nasuwa się spostrzeżenie, że malarstwo stoi w wyraźnej opozycji do owej sztuki najnowszej. Dalej nasuwa się pytanie o perspektywę, która z tych dwóch tendencji przetrwa. Sztukę najnowszą cechują symptomy charakterystyczne dla okresów dekadencji i być może zmierza ona do zaniku. Może, bo najwyraźniej jest ona i jej artyści wspierana przez media, a jaką siłę sugestii mają publikatory, odczuwamy codziennie. Ludzie mediów lubią sztukę akcyjną, bowiem jej wyróżnikiem jest zapis semantyczny. Opis, komentarz artysty do własnego „dzieła” można nadkomentować, a więc można jakby włączyć się w proces twórczy. Komentujący komentarz staje się współautorem artefaktu. Zabawa w toku…
Tymczasem dzieło malarskie (rzeźba, grafika) z istoty swej jest symboliczne, wchodzi w zakres estetyki, wymaga od odbiorcy pewnej wrażliwości na piękno. Odbiór malarstwa jest zatem emocjonalny, w mniejszym zaś stopniu intelektualny. W odróżnieniu od innych dyscyplin sztuki, takich jak literatura, teatr i inne, bazujące na narracji, a więc takich, gdzie percepcja dzieła wymaga czasu, malarstwo jest natychmiastowe (rzut oka). Absorpcja obrazu, jego przekazu emocjonalnego następuje w jednej chwili i wymaga od odbiorcy określonego przygotowania a już na pewno wrażliwości estetycznej. W świecie wszechogarniającej demokracji, a więc i w świecie kultury masowej, to co czasem nazywamy „sztuką wysoką”, jest spychane na jej obrzeża. Nie znaczy to, że nie rysuje się dla niej pozytywna perspektywa. Donald Kuspit, ratując sztukę przed infantylizmem i nihilizmem, próbuje odbudować to, co z tradycji „wielkiej sztuki” można dzisiaj uratować, przetwarzając ją w nowy, nowoczesny sposób, tworząc dzieła indywidualne i niepowtarzalne. Szczególnie malarstwo, które od czasu twórczości Paula Gaugina przekracza naturę, to znaczy realizuje się w myśl nowoczesnej tezy: dzieło stoi w opozycji do naśladownictwa natury (mimesis). Malarstwo nabiera wymiaru symbolicznego, odwołując się do tej cechy ludzkiej aktywności, która bazuje na rzeczywistości wyobrażeniowej, co w konsekwencji otwiera szerokie pola interpretacyjne dla artysty. Sztuka symboliczna XIX i XX wieku wydaje się być kontynuatorką ostatniej fazy malarstwa gotyckiego (Cimabue, Giotto), sztuki wyobrażeniowej i symbolizującej wielkie przesłania (tu chrześcijańskie). To filozofowie chrześcijaństwa (Pseudo Dionizy, V wiek), kontynuując rozważania starożytnych o harmonii, będącej miarą w naturze i sztuce, doszli ostatecznie do orzeczenia: najbliższym desygnatem harmonii jest blask (światło). W istocie światło emanujące z wnętrza obrazu (dzieła) jest istotą i esencją malarstwa, chociaż zapewne nie o takie spostrzeżenie chodziło myślicielom. To blask bijący z oblicza Boga Stworzyciela zachwycał i pogłębiał kontemplację mistyczną, mimo woli przenosząc go w przestrzeń sztuki. Genialne malarstwo wspomnianego tu Giotta (XIV wiek), ilustrującego Biblię Pauperum, jest przepojone blaskiem oraz syntetyczną i symboliczną formą i w jakiś symboliczny sposób, poprzez stulecia, łączy się z nowatorskim malarstwem Paula Gaugina.
Na koniec powrócimy do pytań postawionych na początku tej refleksji i pozostawmy je jednak otwarte, jako że sztuka ma to do siebie, że jest względna i do końca nierozstrzygalna. Dla mnie jednak, dla współczesnego malarza, pozostaje wiara, że jeszcze w tej dekadzie świat wybierze sztukę klasyczną w jej nowej, nowoczesnej formie. Może zdarzy się, że któregoś dnia obejrzymy wystawę, podążając za Kuspitem – „polscy nowi dawni mistrzowie”.
Eugeniusz Repczyński, Piła 2010
Czas odnaleziony w areturach, w wizerunkach świętych, w aktach i pejzażach.
„Dzięki sztuce, zamiast widzieć jeden świat, nasz, widzimy, jak świat się pomnaża, ilu jest bowiem oryginalnych artystów, tyloma dysponujemy światami, które bardziej różnią się między sobą od światów krążących w nieskończoności, i choć wygaśnie ognisko, skąd emanuje świat artysty, przez wiele stuleci świat ów (…) wysyła nam wciąż jeszcze specjalny swój promień”. M. Proust fragment powieści „Czas odnaleziony”.
Czytając prozę Prousta należy wniknąć w jego styl pisania, skomplikowany, z charakterystyczną długą, melodyjną frazą, z wielością metafor i symboli, bogaty a jednocześnie chwilami oszczędny aż po ascezę. Należy podjąć rodzaj wyrafinowanej gry, dać się uwieść urodzie dzieła, które w istocie pozwala zanurzyć się w magicznym czasie klasycznej europejskiej kultury, w czasie odnajdywanym, odkrywanym przed oczami oczarowanego czytelnika, który aż do ostatnich stron powieści – nie bardzo zdaje sobie sprawę z zamiarów i intencji autora. Podobnie dzieje się w przypadku twórczości Eugeniusza Repczyńskiego, która podobnie jak proza Marcela Prousta – fascynuje bezinteresownością. Artysta bowiem nie stara się nikogo o niczym przekonać, nie wypowiada arbitralnych sądów, nie kwestionuje poczucia estetyki odbiorcy, nie demaskuje i nie obala mitów, nie rani, nie prowokuje i nie wystawia na próbę uczuć religijnych widza, a przede wszystkim obcy wydaje się być mu ton owej „sztuki akcyjnej”, która tak boleśnie dotyka nas co dzień wytwarzanymi przez kulturę masową – artefaktami. Czytając Prousta dajemy się ponieść urodzie stworzonej przez pisarza mitologii, owemu „zapachowi przeszłości”, która pozostaje zapisana w podświadomości wyedukowanego estetycznie odbiorcy. Wchodząc w świat malarskich wyobrażeń Repczyńskiego doświadczamy obecności czasu minionego, czasu przywołanego za sprawą mitologicznych i biblijnych odniesień, za sprawą techniki nawiązującej do płaskiego, operującego obrysem, miękkim i płynnym konturem malarstwa figuralnego, przypominającego dalekie inspiracje kulturą starożytnej Grecji. Pobrzmiewa tutaj także nasycona, soczysta kolorystyka, z dominantą przechodzących w oranże i brązy czerwieni oraz błękitów, kojarząca się z kompozycjami Paula Gauguina. Dzięki bardzo oszczędnej narracji przedmioty pokazane na płótnach (owoce, chleb, ryby, sylweta gołębia, czy drzewa), podobnie jak postacie – urastają do rangi symboli, ale podkreślić należy, że nie jest to powtórzenie modernistycznej, bliskiej dekadentyzmowi, opartej na intuicyjnym i emocjonalnym poznaniu – estetyki. Symbolizm wynika tu raczej z potrzeby pokazania w sposób pełen skupienia i zadumy, celowo mocno przeestetyzowany – postaci znanych z mitu i przypowieści biblijnej, umieszczonych w nowych konfiguracjach, graficznych układach, konstruktach. Dla malarza liczy się bowiem konstrukcja lub może raczej – architektura obrazu, który powinien zastanawiać porządkiem, harmonią kształtów, jakimś wewnętrznym ładem. Zatrzymując się przed płótnami pędzla Repczyńskiego odnajdujemy czas utracony europejskiej kultury, czas mitu, zapomnianego języka śródziemnomorskiej wyobraźni, czas w którym powracający wątek, celowo powtarzany typ narracji zaświadcza o potrzebie zapisu nieustannej płynności stanów psychicznych, stanów (mocno zakorzenionego w tradycji) ducha artysty, kreatora i obserwatora zarazem. W ten sposób zaciera się granica miedzy sferą sacrum i profanum, gdyż to właśnie sztuka (jako konkretyzacja idei, określonego systemu wartości), wykorzystując medium koloru i światła, formy płaskiej i fakturalnej, powierzchni matowych i połyskliwych, architektonicznej konstrukcji obrazu – daje odbiorcy szansę na doświadczenie emocji, duchowego i zarazem intelektualnego przeżycia. W malarstwie Repczyńskiego, szczególnie w obrazach o tematyce sakralnej, mistycznej nie sposób oddzielić spokoju i może nawet chłodu intelektualnej kalkulacji od subtelnych niuansów uczuć, od cieplej tonacji emocjonalnej uzyskanej za sprawą światła sączącego się jakby spoza obrazu, z wnętrza, z drugiego planu, światła rozproszonego, które w istocie uwydatnia płaskość i kruchość pokazanych na płótnie, symbolicznych postaci, obwiedzionych finezyjnym, niekiedy barwnym konturem. Być może także za sprawą obecności tak surrealnie potraktowanego światła, przenikającego transparentne płaszczyzny, formy przypominające tafle spatynowanego, noszącego piętno upływu czasu, piętno dawności witrażu – przypisuje się cyklom kompozycji, o znamiennych tytułach, układających się w przemyślane sekwencje („Chrystus i ryby”, „Emaus”, „Góra Oliwna”, „Zdjęcie z Krzyża”) walor marzenia sennego, przepojonych aurą poetyckości, onirycznych, wyobrażonych światów. Nie znaczy to jednak, że pejzaże, czy też sceny inspirowane mitologią lub Biblią wolne są od pewnej staranności, precyzji bliskiej kaligrafii, którą podkreśla jeszcze rysunek i kontur, przypominający że wszystko to tylko gra umownych, bardzo oszczędnych form – symboli. I tak cykl pejzaży wiejskich nie odnosi się do konkretnych, zapamiętanych, czy podpatrywanych obrazów. Jest to raczej synteza tego wszystkiego, co z pejzażem się może kojarzyć, podobnie jak syntetycznym obrazem kultury antycznej okazują się kompozycje utrzymane w tonacji cieplnych brązów, wyzłoconych ugrów i czerwieni, w których pojawia się profil kolumny, płaska sylweta zatrzymanego w teatralnej pozie człowieka z lirą, lub pochylone ku sobie postacie z jabłkiem, gołębiem czy amforą. To właśnie w tych kompozycjach następuje dyfuzja, przenikanie się kultur. I tak na przykład w „Kuszeniu greckim” pojawia się intensywnie czerwone jabłko, a anioł trzymający flet przypomina postać z antycznego fryzu, przywracając czas zapomniany, czas utracony realnie i przechowany, utrwalony w sferze kultury. W prozie Marcela Prousta, w prozie pisanej przez cale życie, pojmowanej jako jedna niekończąca się opowieść, w owym poszukiwaniu i odnajdywaniu tego, co utracone, minione – bohaterem stawał się Czas. W malarstwie Eugeniusza Repczyńskiego – bohaterem okazuje się światło, światło promieniujące, emanujące z wnętrza obrazu, światło nasycone barwą, wreszcie owa światłość, będąca nieodłącznym atrybutem boskości, nadrzędnego, doskonałego bytu. To właśnie za sprawą światła czas sacrum jednoczy się z czasem profanum, dając okazję do głębokich filozoficznych, estetycznych i religijnych przemyśleń.
Małgorzata Dorna