09.02.2018 (piątek) godz. 19.00; 41. Interdyscyplinarne Spotkania Twórców – Człopa’2017 „SUBIEKTYWNIE / OBIEKTYWNIE”.
SUBIEKTYWNIE / OBIEKTYWNIE
W przyjaznej artystom atmosferze ośrodka wypoczynkowego “Sosenka” w Człopie spotkała się grupa twórców z Piły oraz z różnych miejsc Polski, m. in. ośrodków akademickich Poznania, Warszawy, Bydgoszczy, Szczecina by wspólnie popracować i podyskutować nad kondycją sztuki współczesnej i pojęcia prawdy. Do refleksji i rozmów nastrajał klimat miejsca, spacery wokół jeziora i wędrówki po przepięknym lesie. Można było “naładować akumulatory” do dalszej twórczości i wymiany poglądów estetycznych, metodycznych, a także życiowych, implikujących nasze decyzje. Już na plenerze powstało wiele ciekawych prac, które zostaną zaprezentowane na wystawie poplenerowej. Są to owoce naszych spotkań, prezentacji autorskich, zupełnie indywidualnego odbioru rzeczywistości, jak i przemyśleń dotyczących roli artysty i profesora uczelni. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób wydobywać i kształtować młodych, zdolnych twórców, którzy nie zatracając własnej osobowości będą potrafili nie tylko tworzyć, ale przekładać własne doświadczenia na metodykę pracy twórczej.
Jest niezaprzeczalne, że istnieje potrzeba wymiany poglądów wśród twórców, którzy prezentują różnorodne programy artystyczne. To nas wzbogaca, przywraca równowagę w świecie, w którym choć przez kilka dni możemy obcować wspólnie i indywidualnie zarazem, kiedy jezioro jest duże, a las jeszcze bardziej przepastny, możemy usiąść przy ognisku i oddać się dyskusjom o sztuce. Wtedy przestajemy być samotni (…)
Twórcy uczestniczący w plenerze, w atmosferze obiecanego “świętego spokoju” pracowali we własnym tempie, w sposób, który pozwolił im przekazać osobisty wyraz artystyczny. Bardzo cieszy różnorodność form plastycznych, które będziemy mogli zaobserwować na wystawie (…)
komisarz artystyczny Anna Lejba
W plenerze uczestniczyli:
Maciej Aleksandrowicz (Radzymin), Alfred Aszkiełowicz (Chodzież), Małgorzata Biała (Piła), Anna Bochenek (Toruń), Anna Lejba – komisarz pleneru (Piła), Rafał Boettner-Łubowski (Poznań), Tomasz Matusewicz (Poznań), Aleksander Migdal (Przytoczna), Lucyna Pach (Piła), Natalia Szostak (Szczecin).
Maciej Aleksandrowicz
Alfred Aszkiełowicz
Małgorzata Biała
Anna Bochenek
Anna Lejba
Rafał Boettner-Łubowski
Tomasz Matusewicz
Aleksander Migdal
Lucyna Pach
Natalia Szostak
W pułapce interpretacji czyli między subiektywizmem i obiektywizmem doznania (refleksje na marginesie Pleneru, Człopa 2017)
Jesteśmy świadkami nie tyle upadku sztuki, co rezygnacji z jej odwiecznej, pierwotnej funkcji, z potrzeby wyjaśniania i oswajania świata, z potrzeby kontaktu przez sztukę człowieka z „tym drugim”, czy jak chciał tego Józef Tischner – z drugą personą dramatu, z osobą dotkniętą piętnem samotności i „ponowoczesnego smutku”, z osobą naznaczoną poczuciem braku sensu lub dojmującej klęski. W dobie rozwoju technologii i mediów – medium sztuki (podejmującej dyskurs z sobą samą, ze sztuką i formami wypowiedzi epok minionych) oddaje pola bez walki. Galerie zaczynają przypominać martwe sale muzeum, gdzie w sterylnie białych przestrzeniach gromadzi się estetyczne przedmioty, prowokujące do snucia refleksji, eliminujące potrzebę spontanicznego, emocjonalnego przeżycia. Na linii artysta – odbiorca nie ma już napięcia, „nie iskrzy”, nie ma bowiem wyraźnej potrzeby by mówić językiem sztuki o sprawach zwyczajnych i prostych, by pokusić się o artystyczną narrację, wpisującą się w narrację codzienności.
Zakwestionowaliśmy obecne dotąd w malarstwie tematy i wątki, zdemaskowaliśmy iluzję uniwersalnego piękna, skompromitowaliśmy konwencję, wagę osobistego przeżycia, doznania, zohydziliśmy sztukę „zaangażowaną”, przypisując jej godne polityki i polityków – intencje. Wobec nadmiaru, barokowego rozbuchania otaczającego nas świata, wobec nagromadzenia form, kolorów, migocących świateł, wobec jazgotu i ruchu ulicy, atakujących nas zewsząd przekazów reklamowych, medialnych – artyści wybierają ascezę, tworzą światy wyalienowane, osobne, wyznaczając odbiorcom i adresatom swych działań – rolę filozofów, myślicieli, badaczy. Równocześnie zdegradowaliśmy zawód krytyka, pozwalając mu już tylko wyjaśniać i tłumaczyć intencje artysty, analizować deklaracje, programy, odbierając mu prawo do własnych upodobań, do subiektywnych, prywatnych ocen i sądów.
Wypowiadając się publicznie na temat dzieł sztuki, rzadziej biografii artystów – krytyk nie godził się jeszcze do niedawna z nudną rolą „obiektywnego” komentatora, pozwalając sobie na luksus posiadania własnego zdania, na luksus interpretacji i oceny. Podobnie bowiem jak w innych dziedzinach humanistyki – obiektywizm to prosta konstatacja faktów, możliwych do skatalogizowania, uporządkowania, podanych bez potrzeby odautorskiego komentarza. Patrząc na zapisane na papierze, rozmalowane na płótnie lub utrwalone w materii tworzywa rzeźbiarskiego światy, raz emocjonalnie, z bliskiej perspektywy, kiedy indziej „chłodnym okiem”, z oddalenia – krytyk pozostawał (jeszcze u schyłku poprzedniego stulecia, kiedy to dogorywała ekspresja „Młodych Dzikich”, stając się z w sposób nieuchronny dziedziną „akademicką”, skostniałą) człowiekiem niezależnym i wolnym. Pozostawał nie tyle „adwokatem” artysty, co rzecznikiem interesów odbiorcy. Dawał sobie prawo do krytycznych ocen, do polemiki, dyskusji, nie tylko zachowując własną tożsamość, ale także demonstrując (zazwyczaj poprzez przyjęcie określonego punktu widzenia, czy wybór rodzaju narracji) swą obecność. Istniała tutaj pewna, umotywowana psychologicznie prawidłowość, gdyż zadaniem krytyka okazywał się nie tylko opis dzieł sztuki, czy analiza artystycznych postaw, ale także zasugerowanie odbiorcy możliwych sposobów odczytania i interpretowania dzieła. W konsekwencji – krytyk okazywał się takim trochę lepiej przygotowanym widzem, któremu zabrakło talentu, odwagi i pasji by samemu sięgnąć po pędzel i szpachlę, by pozwolić sobie na własne eksperymenty i poszukiwania.
Mimo jednak, że nadal piszemy przede wszystkim o tym, co nas zachwyca i porusza, oburza, denerwuje i osobiście dotyka, obraża, co wkracza mniej lub bardziej brutalnie w nasz świat – krytyka artystyczna przestaje być dyscypliną niezbędną. Kwitujemy eleganckim milczeniem to, co obiektywne, funkcjonujące niezależnie od intencji artysty, co pozbawione ekspresji, ułudy, niedotknięte piętnem chropawości lub groteski, poprawne i w istocie nudne, możliwe do powtórzenia, powielenia w dziesiątkach podobnych sobie, równie doskonałych warsztatowo, egzemplarzy. Dopatrujemy się w dziełach wartości tam, gdzie ich być może już nie ma, czy może nie było nigdy. Mówimy z upodobaniem o wadze artystycznych wyborów, o znaczeniu poszukiwań, o zmaganiach artysty z tworzywem.
Wmawiamy bywalcom galerii, że sztuka nadal jest życiem, że głos wyalienowanego artysty, poznającego świat wykreowany przez media, świat utrwalony na ekranie komputera lub telewizora – posiada jakąś moc sprawczą, jakąś siłę i świeżość spojrzenia. Moc tę demaskuje sama sztuka, o czym można się przekonać oglądając tryptyk zatytułowany „Refleksy”, kompozycję literową, czy może raczej collage złożony z fragmentów druku, autorstwa Anny Lejby. Nie po raz pierwszy artystka czyni tematem swej estetyczno-filozoficznej refleksji problem braku komunikacji, niemożności przekazu, zrozumienia i odczytania świata, traktowanego jako rodzaj refleksu, odbicia, odzwierciedlenia informacyjnego, docierającego do nas zewsząd, nie zawsze uświadamianego – szumu.
Wiem jak interpretować tę pracę, wiem że powinnam sięgnąć do koncepcji „Noosfery”, do eksploatowanego po wielekroć wątku. Do mnie jednak, jako do nieobliczalnego, nierozważnego krytyka i ciągle poszukującego nowych doznań widza – przemawiają przede wszystkim tkaniny autorstwa Anny i to tutaj, w tkaninie pojmowanej jako forma przestrzenna, niemal koronkowa, pełna ażurów, prześwitów – pojawia się owa sfera osobistej refleksji, wolna od celowych powtórzeń i cytatów z wcześniejszych dzieł artystki. Zmęczona konfiguracją liter i zapisanych drukiem cyfrowym znaków, układających się w linie, koliska i wiry – odkrywam wraz z autorką tkanin, lekkich i zwiewnych jak obłok – urodę ledwie uchwyconych pór mijającego dnia i zmierzchu, owych godzin w których światło staje się coraz bardziej szarawe, fioletowe, pobłękitniałe, matowe, chwil ledwie zaznaczonych, zasugerowanych, osnutych aurą poetyckiej zadumy i ciszy. Gdzieś na pograniczu owych obiektywnych konstatacji, skatalogizowanych ciągów liter i znaków, na pograniczu filozoficznej refleksji i osobistego przeżycia, utrwalonego w postrzępionej, ażurowej materii tkaniny – sytuuje się malarstwo sztalugowe Anny, owe mroczne wnętrza, symbolicznie zasugerowane architektoniczną strukturą, pułapki na sen, na bezsenność, na trwanie. To tutaj wdzierają się strumienie liter, tutaj też kładzie się refleks światła, majaczą wspomnienia i niewyśnione jeszcze, ledwie przeczuwalne sny. Te kilka obrazów, wystawianych w poprzednim roku w galerii Pilskiego BWA i przywołanych teraz we wspomnieniach oczarowanego tym malarstwem krytyka – jawi się jako byt osobny, doskonały i niepowtarzalny, wyjątkowy. To zapis subiektywizmu poznania, w czystej formie, in statu nascendi, zapis odczytywany zawsze z emocją, w bliskiej relacji z autorką, w zachwyceniu.
Nieprzypadkowo jednak we współczesnej plastyce, doświadczającej nieustannej obecności (oswajanej i akceptowanej powszechnie, czyli niezbyt już „awangardowej”) awangardy – pojawia się wszechobecna technika multiplikacji, powielania, a dzieło sztuki, ulegając tak zwanej „obiektywizacji” staje się (oderwanym od tradycyjnie przypisywanych mu znaczeń) „artefaktem”. Artefakt to nie obraz sztalugowy, nie grafika, rysunek, czy rzeźba, artefakt to instalacja, działanie podejmowane w przestrzeni, to obiekt który za sprawą kontekstu nabiera nowych, uniwersalnych znaczeń. Artefaktem może być przedmiot produkowany seryjnie, któremu dopiero artysta nadaje nowe, symboliczne znaczenie. Artefaktem może być także unikat, byt jednostkowy, którego niewątpliwą zaletą staje się fakt zaistnienia w przestrzeni niewykreowanej, codziennej, fakt pojawienia się na prawach kontrastu lub dramaturgicznego kontrapunktu.
Obecność artefaktu wymaga odautorskiego komentarza, o czym przekonują nas kompozycje autorstwa Rafała Boettnera Łubowskiego, krytyka i teoretyka sztuki, współczesnego konceptualisty, dbającego nade wszystko o warsztat, o klarowność i elegancję przekazu. Autor prac, składających się na tworzony latami cykl „Hommage…” proponuje odbiorcy rodzaj intelektualnej gry, prowokuje do dialogu z przeszłością, rezygnując z wszelkich prób demonstrowania emocji, czy uczuć. Pozostając zwolennikiem klasycznego, opartego na porządku i harmonii piękna, wykorzystując szlachetne medium rzeźbiarskie jakim jest odlew w brązie i kamień – Łubowski stawia odbiorcy pytania o granice estetyki, filozofii, o istotę współczesnego humanizmu. Zatrzymując się na wprost artefaktu, nie doświadczając intymnego kontaktu z artystą, odbiorca nie czuje (jak miało to miejsce w kulturze epok minionych) intensywnej obecności autora, który skrywa swój portret psychologiczny, swój wizerunek pod „maską”, ulegającego obiektywizacji – dzieła. Odbiorca staje się tutaj nie tyle adresatem, co świadkiem (nie zawsze zrozumiałego) dialogu, polifonicznej, wielogłosowej rozmowy, jaką współczesny mu twórca prowadzi (często „ponad głowami publiczności”) z tradycją, z różnorodnymi technikami i konwencjami wypowiedzi, z dziełami innych, zapisanymi na kartach historii sztuki – artystów. Paradoksalnie zatem – w obliczu obecności artefaktu – obecność tak zwanego „przeciętnego odbiorcy” – okazuje się raczej sprawą drugorzędną, nieistotną i w zasadzie niekonieczną do zaistnienia dzieła. Artefakty są bowiem dla artystów, wymykają się wszelkim ocenom jak wymyka się im wszelka kalkulacja, wszelka wyrafinowana, wykoncypowana gra.
Odmienny rodzaj intelektualnej gry podejmuje, operujący po mistrzowsku warsztatem grafika Alfred Aszkiełowicz, którego artystyczne, osobne światy funkcjonują na granicy tego, co subiektywne, pełne ciepła, miłości do Natury i ptactwa, do pejzażu i leśnej, aksamitnej zieleni, ciężkich od kwiecia sadów i nadrzecznych łąk oraz tego, co zapisane na lśniącej powierzchni kamienia, niby płyty nagrobnej, w formie mocno przeestetyzowanej inskrypcji, utrwalonego w nieznanym języku – mementa. Patrząc na owe utrwalone w kamieniu lub na metalowej, połyskliwej płycie ślady obecności, dokumenty istnienia – nie umiem uwolnić się od wizerunku (niemal realistycznych, pełnych refleksów i ciepłego, południowego światła) pejzaży pędzla Aszkiełowicza, niewielkich formatów kompozycji olejnych, pokazywanych przed laty. W ten sposób obiektywizm spojrzenia dojrzałego, ukształtowanego artysty nakłada się na subiektywną pamięć sentymentalnego krytyka, któremu bliższe niegdysiejsze, być może nie tak wykalkulowane, nie tak przepojone filozoficzną refleksją – wizerunki drzew, polnych, piaszczystych dróg i nastroszonych ptaszysk. Obiektywnie i subiektywnie, czyli jak?
No właśnie. Wybierając się na spotkanie z konkretnym artystą w przestrzeni salonu sztuki, galerii – nie zakładamy obiektywizmu odbioru. Stając „twarzą w twarz” z obrazem, grafiką lub rzeźbą staję „Ja żywy”, czujący człowiek na wprost dzieła drugiego, pełnego emocji i pasji – człowieka. Między nami powinno „zaiskrzyć”, powinno wydarzyć się coś, co sprowokuje potrzebę powrotu, spojrzenia raz jeszcze, bardziej uważnego, wnikliwego, bardziej osobistego zarazem. Jeżeli tak się nie stanie – tryumfy zacznie święcić snobizm i owa przemyślnie spreparowana wiedza, bliska nudnym wywodom akademików i wszelkiego autoramentu teoretyków sztuki, wymyślających coraz to bardziej udziwnione „klucze” interpretacji. A wówczas powróci także odwieczny dylemat, zdemaskowany, obnażony i odkryty, powróci w otoczce błyskotliwej ironii i kpiny, zapisany na kartach pamiętnej powieści mistrza Gombrowicza: „Dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? (…) Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był!” i dalej wobec słabego, acz powtarzanego z uporem protestu nieszczęsnego ucznia: „Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca.”1
Twórcy artefaktów przemawiają głosem pewnym, spokojnym, opanowanym, odwołując się do naszego snobizmu, Ex Cathedra. I jeżeli nawet nie budzą odruchu sprzeciwu to tylko dlatego, że sprzeciwiać się nie godzi i nie wypada. Wierzymy im w końcu „na słowo”, wszak „Słowacki wielkim poetą był…” O innych „wielkich” nie wspomnę. Zawód krytyka wymaga niekiedy dyskrecji, sztuki najtrudniejszej z możliwych – sztuki eleganckiego, wyrafinowanego w formie, pełnego obiektywizmu milczenia. Subiektywizm milczenia także istnieje. Co poddaję pod rozwagę artystom.
Małgorzata Dorna, Piła, luty 2018
1 W. Gombrowicz, Ferdydurke, Wyd. Literackie, Kraków 1997