Poetycko i muzycznie w BWA
O Łemkowszyźnie i akcji Wisła. Promocja tomu poezji Elżbiety Wasyłyk „Sen o domu”.
W piątek, 3 lipca, pilanie i goście z regionu mieli okazję spotkać się z malarką i poetką dr hab. Elżbietą Wasyłyk, prof. Akademii Sztuki w Szczecinie, na promocji jej zbioru poezji „Sen o domu”. Był to wieczór pełen wzruszeń i niespodzianek: zebrani usłyszeli m.in. skomponowany przez artystkę poemat muzyczny „Sen o domu” – śpiewała sopranistka Aster Haile, na fortepianie grał Grzegorz Rychlik.
Galeria BWA w Pile zaprosiła na wieczór z poezją i muzyką: podczas spotkania przy kawiarnianych stolikach odbyła się promocja nowego zbioru wierszy artystki malarki, dr hab. Elżbiety Wasyłyk, profesor Akademii Sztuki w Szczecinie, zatytułowanego „Sen o domu”, w którym przedstawia ona losy swojej łemkowskiej rodziny. Zebrani usłyszeli także skomponowany przez malarkę poemat muzyczny o tym samym tytule – w wykonaniu córki Elżbiety Wasyłyk, sopranistki Aster Haile oraz pianisty Grzegorza Rychlika.
Spotkanie oraz rozmowę z artystką poprowadził Edmund Wolski, dyrektor BWA, który nakreślił także historyczne podłoże akcji Wisła, której ofiarami, głównie w roku 1947, padli Łemkowie.
– „Sen o domu” to tomik, który obejmuje teksty najnowsze, z ostatnich kilku lat – mówi Elżbieta Wasyłyk – Jeden z wiodących utworów w tym zbiorze jest również zatytułowany „Sen o domu” i jest to poemat w formie lamentacji o rodzinnych stronach mojego ojca, czyli o Łemkowszyźnie. Dom z pieśni „Sen o domu” to dom, który miała moja rodzina i który pośrednio jest też moim domem. Ja nie poznałam domu swoich rodziców. W 1984 roku we wrześniu pojechałam na Łemkowszczyznę z moim ojcem po raz pierwszy. Zawiózł mnie tam. Domu, niestety, już tam nie było… Tata opowiadał, że cztery domy stały tam kiedyś obok siebie, naszych sąsiadów i m.in. nasz dom, Wasyłyków. Pokazano mi miejsce, w którym ten dom był. Po wielu latach w roku 2013 roku pojechałam tam jeszcze raz. Nie mogłam odnaleźć tego miejsca, ale pomogła mi pewna osoba. I to było przedziwne: stanęłam nagle w jednym miejscu, a ten pan powiedział do mnie: tu był komin. Poczułam, jakbym dotknęła serca domu… – opowiadała Elżbieta Wasyłyk – Co ciekawe, ja zawsze marzyłam o tym, by mieć dom między niewielkimi wzgórzami, nad strumieniem. Okazało się, że właśnie w takiej scenerii stał dom moich dziadków na Łemkowszczyźnie. Ja nigdy wcześniej nie pytałam, gdzie ten dom stał, jak wyglądało otoczenie. Uzmysłowiłam to sobie dopiero, gdy tam pojechałam, że to sceneria z moich marzeń. Ten motyw pojawia się także w tym poemacie.
– Mój dom był zawsze pełen tajemnic – wspominała Elżbieta Wasyłyk – Ja dowiedziałam się bardzo późno kim jestem, bo już będąc nastolatką. Pamiętam, była taka sytuacja w moim wczesnym dzieciństwie, że kiedyś wpadłam do pokoju, w którym był tylko mój tato i babcia, i miałam wrażenie, że rozmawiają w innym języku. Mówię, ojej, a co ja tu słyszałam? A babcia powiedziała: przesłyszało się tobie. Jak babcia tak powiedziała, to tata przytaknął. Odłożyłam to wspomnienie w niepamięć na bardzo długo. Pamiętam też, że kilkakrotnie byliśmy u dziadków i to było przedziwne, bo było właśnie po wigilii, a my po jakimś czasie jedziemy do dziadków i znowu jest wigilia… Moja mama mówiła, że świętujemy to Święto Trzech Króli. I w to święto u nas zawsze była uroczysta kolacja, choinka stała… I wydawało mi się, że u wszystkich tak jest w Święto Trzech Króli… Okazało się, że niekoniecznie… I dopiero jak miałam 11-12 lat, dowiedziałam się, że tato jest Łemkiem. Wówczas wszystko zaczęło się sensownie składać. Jakoś to przeżyłam, przyjęłam, ale zadawałam pytania. Moje zaskoczenie mogę porównać do sytuacji, gdy dziecko nagle się dowiaduje, że wujek Zenek to w zasadzie nie jest wujek, a ojciec! – wspominała artystka.
W Polsce los nie oszczędził Łemków. Ucierpieli ogromnie podczas akcji Wisła, która – przyjmuje się – trwała od 28 kwietnia do końca lipca 1947, chociaż ostatnie wysiedlenia miały miejsce w roku 1950. Akcja polegała na masowej deportacji – wysiedleniu całych wsi i osad oraz rozproszeniu ludności cywilnej z terenów Polski południowo-wschodniej (obszary na wschód od Rzeszowa i Lublina), głównie na Ziemie Zachodnie. Dane są różne, ale przesiedlono od 35 do 45 tysięcy Łemków.
Elżbieta Wasyłyk opowiadała także o wywózce i pierwszych miesiącach życia rodziny po przesiedleniu na nasze tereny.
– Dziadkowie na Łemkowszczyźnie mieszkali w Wirchni – obecnie to przysiółek Gładyszowa. Zostali skierowani do Trzcianki, a po kwarantannie w Trzciance, do Łomnicy. Sama wywózka była dramatyczna. Pierwsze wywózki w okolicy już się odbyły, więc wszyscy siedzieli jak na szpilkach. Ale liczyli na to, że może przetrwają, że może to była już ostatnia akcja. Ale nie. To była chyba sobota, 20 czerwca. Wpada żołnierz i mówi, że mają już się pakować, natychmiast, bo zaraz będą wywożeni. Wszystko odbywało się w jakimś szalonym tempie… Dwie moje ciocie miały wtedy po 8 i 11 lat. Jedna zdążyła dobiec i wskoczyć do ciężarówki w ostatniej dosłownie chwili, druga nie zdążyła! Tam nikt na to nie zwracał uwagi. I ta 11-letnia córka została tam… Co z trauma! Potem dziadek, jak już tutaj się rozlokowali, wlókł się przez Polskę, by to dziecko znaleźć i zabrać tutaj. Jechali dwa tygodnie w wagonach bez dachu… Dzieci chorowały, puchły. Ta wywózka pozbawiła nas wszystkiego. Jako rodzina nie mieliśmy majętności, ale mieliśmy je w nieruchomościach: to była ziemia, całkiem nowy dom drewniany… To była dobra baza, żeby żyć, żeby ruszać. Natomiast kiedy oni to wszystko zostawili, a nie mieli ani złota, ani pieniędzy w kieszeniach, przyjechali tutaj dosłownie bez niczego. Była straszna bieda. Ciocia wspominała, że zostali wysadzeni na młynie w Łomnicy, wraz z innymi rodzinami. Każdy dostał worek nadgniłych ziemniaków i to było wszystko. A to był czerwiec, przednówek jeszcze. Cierpieli straszny głód. Sytuacja była bardzo trudna. Był rok 1947 i wszystkie domy nadające się do zamieszkania były już zajęte… Potem dziadek odkrył, że kawałek dalej jest murowany budynek i tam się przenieśli. Ale to była ruina bez drzwi, okiennic… Tam zaczęli sobie sklejać życie i ten dom ja pamiętam. Przeżyli straszną traumę i nie dziwię się, że nie chcieli mówić, kim są. Dla bezpieczeństwa, by nas chronić. Tata miał 9 lat, gdy odbyła się wywózka. Nigdy nie narzekał… Oprócz traumy, którą przeżył, mówił zawsze, że dobrze się tu czuje. Zawsze też czuł się Polakiem i powtarzał, że jest dumny z tego, że jest Polakiem. Łemkiem i Polakiem. Dlatego też pewnie wziął sobie żonę nie Łemkę.
O Łemkach, grupie ludności stanowiącej prawnie mniejszość etniczną, niewiele się w Polsce mówi. A dziś żyje w naszym kraju ok. 10 tysięcy Łemków. W większości w rozproszeniu.
Był to wieczór, dla wielu osób, pełen wzruszeń, a wspomnienia okazały się traumatyczne. Całości dopełnił dramatyczny, lamentujący śpiew Aster Haile, pełen emocji, liryki i wzruszeń.