21.11.2014 (piątek), godz. 19 00 – Aleksandra Simińska „RÓŻOWE DRZEWO” – malarstwo
Aleksandra Simińska Studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Dyplom z malarstwa uzyskała w pracowni prof. Janusza Kaczmarskiego. Pracuje na stanowisku profesora zwyczajnego w Uniwersytecie Technologiczno – Przyrodniczym na Wydziale Budownictwa, Architektury i Inżynierii Środowiska w Bydgoszczy. Prowadzi pracownię Malarstwa i Rysunku – kierunek Architektura Wnętrz. Zajmuje się malarstwem i rysunkiem. Jest autorką cykli malarskich między innymi „Rozmowy z innymi malarzami”, „Wyspy”, ”Wnętrza z pudłem”, „Bachantki”. Miała 58 wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Otrzymała między innymi w 1998 roku stypendium przyznane przez Fundusz Rozwoju Niezależnej Literatury i Nauki Polskiej w Paryżu, 1989 i 1996 roku stypendium Ministerstwa Kultury i Sztuki, w 1998 roku stypendium artystyczne Prezydenta Miasta Bydgoszczy, w 2014 roku I nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy, a w 2008 roku została odznaczona Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
Zapisać czas, oczekiwanie, „pamięć wody”… – o procesie teatralizacji przestrzeni w malarstwie Aleksandry Simińskiej – słów kilka.
„Zaduma nad materią kształtuje wyobraźnię otwartą”
Gaston Bachelard
Odpadające kawałami tynki, zachowujące swój charakterystyczny kontur płaskie, geometryczne formy, odsłaniające chropawą fakturę płaty farby, zapewne także niszczonej, skuwanej bezlitośnie sztukaterii – wszystko to tworzy zapis, swoistą „teksturę” spękanego, obnażonego, odkrytego do ostatka, kamiennego muru. Na wielkiej scenie pałacu w Samostrzelu brak nawet śladu obecności aktora. Przestronne wnętrza otwierające się równie łatwo ku mrokom podestów i schodów, jak i ku matowemu, sączącemu się gdzieś spoza, z głębi struktury obrazu światłu – epatują spokojem i ciszą. Materia – ów byt niezależny, byt osobny, obdarzony atrybutem doskonałego trwania odprawia tu własne misterium, dokonujące się gdzieś poza czasem, poza wolą i wiedzą, poza świadomością i intencją, sprowadzonego do roli obserwatora człowieka.
W osobne cykle układają się kompozycje poświęcone studiowaniu żywiołów, z których najbardziej intrygującym okazuje się materia nieokiełznana i wielce niesforna, ów żywioł myśli i uczuć – funkcjonujący gdzieś poza sceną, poza możliwą do zaakceptowania, czytelną konwencją spektaklu. „Życie jest tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem, który swoją rolę przez parę godzin wygłasza na scenie, w nicość przepada…” – pisał ponad 400 lat temu znakomity dramaturg angielski, znawca ludzkiej psychiki, badacz utajonych lęków, obsesji, namiętności, upiornych snów i wydaje się, że od tamtej pory pojmowanie sytuacji egzystencjalnej człowieka nie uległo zbyt wielkim przemianom. Nadal bowiem przestrzeń spektaklu okazuje się być bliska przestrzeni realnego życia, a człowiek pragnąc sprostać wyzwaniom codzienności, stając zazwyczaj na pustej, wielce symbolicznej scenie, w mroku lub w pełnym blasku reflektorów – przybiera maski, mówi „tekstem”, wybiera konkretne kreacje i role.
To właśnie tutaj, na wielkiej, kosmicznej scenie żywioły odprawiają swoje rytualne spektakle w obecności milczących Bachantek lub upozowanych w symbolicznych gestach, zastygłych, jakby wyciosanych z kamienia czy też może w kamieniu zamkniętych, pokazanych w sposób szkicowy, bardzo umowny – postaci ludzkich. Materia układającego się w słupy i czeluście światła dotyka tutaj także zatrzymanego w bezruchu nieba, zastygającego w pionach i kolumnach, nasyconego gęstą czerwienią ognia, który zmaga się z materią przejrzystego jak szkło, tworzącego zwierciadła, otwierającego prostopadłościany i krypty – powietrza. Walka żywiołów dokonuje się w ciszy, majestatycznie, powoli, zgodnie z rytmem, czy może utajonym pulsem odtwarzającego się, odbudowującego w nieskończoność -Uniwersum.
Podążając tropem krytyki tematycznej, której twórcą był skromny listonosz i nieskromny filozof, znawca estetyki i poezji – Gaston Bachelard, a która w sztuce XX wieku doszukiwała się przede wszystkim projekcji wyobraźni pierwotnej, sięgającej w głąb materialnego bytu – można by zaryzykować stwierdzenie, że owe „wewnętrzne” czy też „pozaziemskie” pejzaże, pędzla Aleksandry Simińskiej – stanowią przede wszystkim poetycki zapis stanów psychicznych i przeczuć autorki. Ona to bowiem, poddając w wątpliwość i odrzucając sens tradycyjnego, bardzo uproszczonego podziału na świat materii i ducha, świat poznawalny zmysłowo i wymykający się empirycznemu poznaniu – prowokuje nas by, poszukując odpowiedzi na pytania o istotę Uniwersum, Wszechbytu – zwrócić się ku swojemu własnemu wnętrzu, ku owej zaledwie przeczuwalnej „elementarnej” cząstce, ku owemu pierwiastkowi Absolutu w człowieku.
Być może właśnie dlatego materia, jako bohater i podmiot malarskich, czy literackich narracji – oderwana zostaje od zwyczajowo przypisywanych jej cech i treści. I tak naturą wody jest ruch, zmienność, przejrzystość lub gęstość i mrok, ale tylko w pracach Aleksandry Simińskiej woda, obdarzona atrybutem pamięci – trwa, zachowując zapisane w niej kształty i refleksy równie statycznie potraktowanego światła. Podobnie dzieje się z materią ziemi, która w przestrzeni „pola z ptakami”, „pola na krawędzi”, czy utrzymanego w tonacji ciepłych, złocistych brązów „pola rzepaku” – wydaje się (przeciwnie do swej pierwotnej natury) żyć życiem utajonym i własnym, nieodgadnionym, tajemnym, niemal duchowym, uśpionym.
W efekcie namalować to, czego niemal nie sposób utrwalić na płótnie, zamknąć w kadrze olejnego obrazu, ograniczyć (jakże umowną) ramą – znaczy wyrazić zgodę na nieistnienie, na brak granicy między tym, co poznawalne intuicyjnie, zmysłowo, a tym co przynależne czysto intelektualnej kalkulacji, filozoficznej spekulacji, wyrozumowanej, pozbawionej emocji grze. Starać się utrwalić czas, ciszę, oczekiwanie, gęstość wody, materię światła – to przekroczyć nie tylko ograniczenia jakie narzuca tworzywo, jakże trudna, klasyczna technika malarska, to także skazać się na nieustanne podejmowanie prób, poszukiwanie nowych środków ekspresji, własnego, rozpoznawalnego języka, którym należy mówić elegancko, z umiarem, bez niepotrzebnej egzaltacji, histerii, patosu.
Namalować to, co bardzo trudne do zapisania w obrazach – to także skazać się na egzystencję osamotnionego myśliciela, filozofa i maga, wiedzącego „zbyt wiele” by zgodzić się na oczywistość, czy przypadkowość losu i brak Tajemnicy. Jak bowiem podkreślał to w swych pismach, poświęconych istocie prawdziwie twórczego działania, Gaston Bachelard – zrezygnować z potrzeby „zadumy nad materią”, nad „duchowością” żywiołów, z potrzeby śnienia i marzeń które „humanizują świat”, nadając mu bardziej przyjazne, bardziej oswojone oblicze – znaczy wyrzec się siebie i odrzucić obecność Absolutu, odrzucić metafizykę bez której nie ma artysty.
Małgorzata Dorna, Piła 20 XI 2014