21.04.2017 (piątek) godz. 19.00 – Maciej Przybylski „NARRACJE” – malarstwo, rysunek, dźwięk.
.
.
„NARRACJE”
Praca nad obrazami jest procesem tworzenia się idei, jest również procesem rozwarstwiania się zagadnienia, koncepcji, z której owy proces się zrodził. Potrzeba czasu aby zrozumieć przemianyi transformacje zachodzące w trakcie powstawania strumienia wypowiedzi. Wystawa zatytułowana „NARRACJE” jest prezentacją, na której podejmuję próbę wytyczenia i wyodrębnienia ze wspólnego rdzenia szlaków, kierunków rozwijających się obok siebie treści. Wybór prac prezentowanych na wystawie podyktowany jest próbą oglądu analitycznego dziesięcioletniego okresu pracy, jest poszukiwaniem związków między wypowiedziami, które powstawały niezależnie od siebie, ale również takich, które powstały na marginesie założeń programowych, a których zestawienie ujawnia kolejne struktury poznawcze.
…
Moje malarstwo jest prowokowaniem i analizowaniem tego, co dzieje się na obrazie. Działanie to dzielę na dwie przestrzenie: na racjonalną i nieracjonalną. Jestem przekonany, że dwoista natura umysłu, współbrzmienie tych dwóch biegunów, kreuje całą płaszczyznę wypowiedzi artystycznej, dotyczy to tworzenia sztuki jak również odbioru sztuki. Moje malarstwo jest obrazem przeżyć, wewnętrznego czucia, wewnętrznego świata. Materia tych doznań wykracza poza nasz język, a on wyznacza granice naszego poznania . Możliwe jest jednak posługiwanie się językiem intuicyjnym, wówczas zaczynam dotykać zagadnień niedefiniowalnych. Jest to język bardzo subiektywny, ale również nasze doznawanie ma tę samą naturę. Moje malarstwo daje mi możliwość mówienia językiem niejednoznacznym, dlatego zjawiska, które powołuję na płaszczyźnie są dla mnie zagadką. To co prowokuję w przestrzeni płótna jest zdarzeniem, płaszczyzna staje się dokumentem jego zapisu . W momencie kiedy stwarzam ją obrazem otwieram go na czytanie. Malowanie wydaje mi się permanentnym prowokowaniem, w oczekiwaniu na moment, w którym zaczyna się jawić coś. Coś co jeszcze mi się nie przydarzyło, coś czego jeszcze nie doświadczyłem, a co bardzo głęboko mnie dotyka.
Maciej Przybylski
Urodzony w 1972 roku w Poznaniu. W 1994 rozpoczął studia w PWSSP (dzisiejszy Uniwersytet Artystyczny) w Poznaniu na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby. W roku 1999 obronił dyplomw zakresie grafiki warsztatowej u prof. Tadeusza Jackowskiego i rysunku u prof. Bogdana Wojtasiaka. W tym samym roku został zatrudniony na stanowisku asystenta w I Pracowni Rysunku u prof. Jacka Strzeleckiego. W 2007 roku uzyskał stopień Doktora Sztuki. W roku 2008 współtworzył program Podyplomowego Studium Arteterapii na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu. W latach 2009-2011 realizował niniejszy program. W 2013 roku uzyskał stopień Doktora Habilitowanego na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, gdzie aktualnie pracuje na stanowisku profesora ndzw. UAP. Uprawia malarstwo, rysunek, grafikę i muzykę. Swoje prace prezentuje na wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą.
Kompozycja 4 op.2, 160 x 200 cm
Kompozycja 1 op.2, 160 x 200 cm
Trzy kokony, 200 x 160 cm
Kompozycja 2 op.2, 160 x 200 cm
Struktura 1, 100 x 100 cm
Relief 1, 55 x 45 cm
.
.
W kręgu narracji Macieja Przybylskiego (dokumentacja stanu umysłu i ducha)
Dominuje w tym malarstwie czerń, różne odcienie czerni, niekiedy (jednak tylko „śladowo”) pojawia się świetlisty błękit, przechodzący w szarość lub fiolet, kiedy indziej cała gama ugrów aż po delikatny, przełamany pastelowo, matowy róż, lub (wprowadzone niespodziewanie, „punktowo”) święcące mocno, zdecydowanie biele. Odbiorca, poszukujący ukrytych znaczeń w abstrakcji – odkryje w tych obrazach misterne, „koronkowe” struktury, siłę graficznej, wyrazistej kreski, zestawionej ze smugą, rozmalowaną plamą, sugerującą potrzebę pozostawienia pewnej sfery niedopowiedzenia, czy może celowego, przewrotnego, ironicznego w istocie – niedookreślenia. Stąd już tylko krok do (słusznie napiętnowanej przez krytyków) nadinterpretacji, której ofiarami stawali się dziewiętnastowieczni prekursorzy ekspresjonizmu, czy symbolizmu, jak chociażby Francisco Goya, którego „czarne obrazy”, a właściwie malowane na użytek prywatny, murale – budziły niezdrowe fascynacje psychiatrów i miejscowych, zbulwersowanych tematyką i kolorem, domorosłych znawców, plotkarzy.
Czerń w malarstwie prowokuje zatem do snucia (niekoniecznie trafnych) refleksji natury psychologicznej. Pozwala na wychodzenie poza dzieło, poza intencje artysty, któremu tak łatwo przypiąć „łatkę” pesymizmu i smutku, lub (co zdecydowanie bardziej ryzykowne w naszych nasyconych kolorem, popkulturowych czasach) przypisać dekadentyzm, destrukcyjny, szkodliwy i dziwaczny. Dekadentyzm prowadzący do zerwania domniemanej więzi z (zazwyczaj obojętnym na tego typu „ponurą” estetykę) adresatem. Co gorsza tytuł wystawy Macieja Przybylskiego (mimo nobilitujących skojarzeń z tekstem literackim) zapowiada wprowadzenie narracji, a narracyjność kojarzy się z możliwością zrozumienia, uporządkowania, z (jakże złudną w przypadku tych prac) możliwością wprowadzenia anegdoty, jakichś pozamalarskich tematów i wątków.
W świecie realnym wypowiadamy się w sposób chaotyczny, nieciągły, bez świadomości budowania płynnej sekwencji zdarzeń, bez poczucia odpowiedzialności za słowo i za podejmowane tematy, czy wątki. Nasze popkulturowe narracje, dotknięte piętnem banalnych, oczywistych skojarzeń, układające się w mozaikę jarmarcznie kolorowych, ulegających niezamierzonej multiplikacji, głupawych jak „selfie” scen, epatujące czytelnym, dość jednoznacznym przesłaniem (pochwałą szybkości przekazu oraz łatwością i przypadkowością jego odczytania) – mogłyby przynależeć do „wszystkich”, nie należąc w istocie do nikogo. Tak dzieje się w przypadku quasi narracyjnych zapisów, dokumentowanych na stronach mediów społecznościowych, chociażby na kartach popularnego „Face Book’a”, którego dłuższe przeglądanie pozostawia w pamięci odbiorcy nadmiar niepowiązanych informacji i pociętych, poszatkowanych obrazów, przypominających wielobarwne, uporządkowane według nieznanego klucza – śmietnisko.
Tak, więc współczesne narracje, przywodzące na myśl proste i niekoniecznie nobilitujące skojarzenia z zapisem „swobodnego strumienia świadomości”- mogą być postrzegane z dwóch, tylko pozornie wykluczających się perspektyw, z których jedna pozwala ulegać zachwytom nad „bezinteresownością dzieła”, niepoddanego żadnej ideologii i nie starającego się odbiorcę o niczym przekonać, druga natomiast (oparta na pewnej dozie podejrzliwości, nieufności wobec „walorów warsztatowych” artystycznego przekazu oraz umiejętności twórcy) może prowadzić do zakwestionowania samego faktu obecności autora, postrzeganego nie w kategoriach kreatora, a medium.
Co zatem sprawia, że malarski zapis „strumienia świadomości”, którego inspirujące lub może – inicjujące walory odkrywa Maciej Przybylski, podejmując szczególnego rodzaju wyzwanie, prowadząc (rozpisany na lata i cykle rysunków, grafik, obrazów) eksperyment, porównywalny do celowego wnikania w intuicyjne, niepoddane kontroli fascynacje i zachwyty, spontanicznego, nieograniczonego jeszcze konwencją, maską i rolą, dziecka – może pretendować do miana dzieła sztuki? Czy ów „malarski zapis” układa się samoistnie w narracje, czy rolą artysty jest owe narracje poddawać formalnym rygorom i w istocie od nowa powoływać do życia, przetwarzać, konstruować, burzyć, budować i tworzyć?
Wchodząc w stan transu, ekstazy, medytacji artysta zapomina o sobie, jednak (jak pisze na swej stronie internetowej Przybylski) „coś” prowadzi jego rękę, „coś” decyduje o podświadomym wyborze malarskiego medium, „coś” poddaje estetycznej (intelektualnej) kontroli ostateczny efekt. „Coś” czyli tak naprawdę, co? Zwolennicy dopatrywania się sfery sacrum we współczesnej sztuce – poszukiwaliby kontaktów z Absolutem, z jakimś domniemanym Wszechbytem, znawcy psychoanalizy – konkretyzowaliby zapewne owo „coś” jako utajone emocje, obsesje, czy lęki, które dzieło sztuki pozwala nie tylko ujawnić i zapisać, ale także od których można uwolnić się szybko (bez znieczulenia) poprzez doświadczanie samego aktu kreacji, tworzenia.
Pojecie „narracja” i wszelkie wyrazy pochodne, a przede wszystkim „narrator”, słowo wyraźnie nadużywane przez przedstawicieli, wychowanego na strukturalizmie pokolenia literaturoznawców (skompromitowanych przez badacza mitów i wyobraźni zbiorowej – Rolanda Barthesa) niemal obsesyjnie analizujących zgodność biografii i dzieła – to terminy stanowiące rodzaj wygodnych „wytrychów”, którymi można by otwierać (bezkarnie i po wielekroć) „świat przedstawiony” poezji, malarstwa lub prozy, badając domniemane intencje autora, nie posiadającego (być może) żadnych wyraźnych „intencji”.
Wydaje się także, że narracja, pojmowana jako opowiadanie o tym, co minione, owo spokojne „snucie opowieści” – pozwalała czytelnikowi na porządkowanie i oswajanie otaczającego go świata, z zastrzeżeniem jednak, że świat ten został pokazany intencjonalnie, subiektywnie, przez pryzmat osobowości, upodobań i przyzwyczajeń (estetycznych i językowych) „świadomego rzeczy” autora, który jak zwykli mawiać sugestywnie teoretycy literatury – „karmi sobą tekst”. Jednakże już u schyłku XX wieku R. Barthes obwieścił tryumfalnie „śmierć autora”, co podważyło nie tylko sensowność stosowania analizy strukturalnej w odniesieniu do tekstu literackiego, ale także w odniesieniu do wszelkich innych „tekstów kultury”, takich jak malarstwo, rysunek, czy grafika.
„Pisanie to sfera neutralności, złożoności, nieprzejrzystości, w której znika nasz podmiot, negatyw, na którym niknie wszelka tożsamość, odnajdująca siebie w piszącym ciele.”1 – sugerował R. Barthes, nie bez racji.
Trudno oprzeć się zatem wrażeniu, że cykl prac Macieja Przybylskiego to wysmakowana artystycznie, subtelna prowokacja lub (mówiąc po Gombrowiczowsku) pokazana odbiorcy „gęba”. Szukacie sensu w malarstwie abstrakcyjnym – oto macie! Czytajcie sobie narracje. Zaczytujcie się narracjami do woli, w nieskończoność, tak jak w nieskończoność śledzicie losy ulubionych bohaterów seriali, powracając po wielekroć, w ramach (wątpliwej estetycznie terapii) do tych samych motywów i wątków.
Narracje Przybylskiego okazują się jednak dobre warsztatowo, podporządkowane wewnętrznej strukturze kompozycji, dekoracyjne, a nade wszystko – poruszające i (mimo owych deklaracji o zapisach „strumienia świadomości”) piękne. Piękne urodą głębokiego, artystycznego doznania, emanującego skądś, z wnętrza obrazu przeżycia, doświadczania obecności tego, kto czyni je malarskim, niepowtarzalnym zapisem, także na użytek własny.
To tutaj kryje się istota prowokacji: malarz demaskuje sam siebie, obnaża, odkrywa, a równocześnie dokonuje bezlitosnej wiwisekcji, badania. Czy widz, adresat tych „tekstów” jest gotów na taką konfrontację, na takie zmierzenie się z sobą? Ta kwestia pozostaje otwarta.
Małgorzata Dorna (przemyślenia spisywane nocami, pod koniec kwietnia 2017, w Pile)
1 R. Barthes, Śmierć autora [w] Teksty Drugie, 1999, Nr 1 – 2, s. 247