12.06.2015 (piątek) godz.19 00; Grzegorz Ratajczyk „MALARSTWO – PRAGNIENIE – SPEŁNIENIE”
Profesor Grzegorz Ratajczyk, urodzony 20.01.1960 roku w Krotoszynie. W latach 1970-75 Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu, na wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby, kierunek Malarstwo w latach 1980-85. Dyplom z wyróżnieniem z malarstwa w pracowni prof. N. Skupniewicza. Stypendium M. Dokowicz w 1986 r. Od 1985 r. zatrudniony w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu na stanowisku asystenta. W 1993 r. kwalifikacja I stopnia w dziedzinie sztuk plastycznych, dyscyplinie artystycznej malarstwo. W 2005 r. stopień doktora habilitowanego w ASP w Poznaniu. W 2007 r. stopień profesora ASP w Poznaniu. Od 2011 r. kierownik XIII Pracowni Malarstwa na Wydziale Malarstwa. W 2014 r. tytuł Profesora zwyczajnego. Zajmuje się malarstwem, grafiką warsztatową i rysunkiem. Uczestniczył w licznych wystawach w kraju i za granicą.
Materia
Fascynuję mnie ten kontrast między materiami. Malując jestem w nią zanurzony. Myślę, że jest to rodzaj walki, której celem jest przełamanie przedmiotowości farby, jej banalności. A więc gest i jego weryfikacja. Kilogramy farby rzucanej na płótno, rozlewanej, wydrapywanej, żeby tylko dotrzeć do jakiegoś końca, do miejsca, w którym ujrzę światło. Potem formy geometryczne jako elementy porządkujące i wskazujące kierunek oderwania się od materialnego aspektu rzeczywistości. (…) Zmaganie się z materią jest w mojej pracy koniecznością, jakiegoś rodzaju piętnem mojego malarstwa. Często demaskuje moją bezradność, niemożność dobicia się do wizji. Jest to symbol tej bezradności. Stawiam sobie pytanie czy ten dowód kryzysu ma jakąś wartość? Pozostawiam jednak te pokaleczone płótna z grubą i umęczoną warstwą farby ze względu na pamięć przeżycia, która w nich zastyga. Tak jak pamięć dramatycznych chwil z przed tysięcy lat zastygła w pniach ogrodu oliwnego w Jerozolimie. Paradoksalnie to materia zbliża mnie do pozamaterialnego przeżywania sztuki. Jak nazwać to przeżycie? Metafizyczne, mistyczne, religijne? Przyznaję, sztuka jest dla mnie przeżyciem religijnym.
Światło
Jeżeli malarstwo jest rozświetlaniem tego co materialne to równocześnie jest także materializowaniem światła. Zatrzymaniem, utrwaleniem jego zmienności przenikliwości, ulotności. Światło jest dla mnie zasadniczym przesłaniem obrazu. Wszystkie tematy jakie realizowałem, pejzaże, przedmioty, widzę przez oblewające je światło, a także światło przecinające przestrzeń, przesuwające i nawarstwiające ją, będące stymulatorem przeżycia metafizycznego. (…) Elementem granicznym między światłem i materią są (…) formy geometryczne. Określają one drugi biegun przestrzeni. Wskazują źródło doznania i kierunek kontemplacji. Światło sprawia, że przestajemy mieć do czynienia z przedmiotem lecz z przeżyciem. Sztuka jest doświadczeniem i pragnieniem iluminacji. Tego szczególnego stanu, w którym nie ma już znaczenia to co wiemy i to czego chcemy się nauczyć. To kim jesteśmy i jak nas widzą inni. Liczy się tylko czysta intencja i zaangażowanie. Sztuka jest w moim głębokim odczuciu działaniem pozytywnym, roztaczającym obszar nadziei w beznadziejnej rzeczywistości. Moją nadzieją jest światło.
Fenomen żywiołu Ziemi i Światła…Fenomen prawdy o człowieku.
Powszechnie uważa się, że współczesna sztuka, teoretycznie „trudna” w odbiorze – wymaga od odbiorcy nie tylko przygotowania, konkretnej wiedzy z zakresu estetyki i kultury, ale także zrozumienia intencji artysty, języka jakim posługuje się twórca, podejmując (eksponując swe dzieła) trud rozmowy z niezupełnie świadomym – odbiorcą. Studiując wypowiedzi artystów, zamieszczane w katalogach wystaw ulega się przemożnemu wrażeniu, jakoby autorzy czuli obowiązek wyjaśniania swoich intencji, emocji i gestów, prowokując widza do głębszej (ukierunkowanej i zaprogramowanej) refleksji nad konkretnym obrazem, rzeźbą, czy grafiką.
Oglądając wystawy plastyczne można dojść do dość ponurego wniosku, że sztuka nie służy odbiorcy, tak jak nie służyłaby mu nawet najbardziej wyrafinowana potrawa, podana w renomowanej restauracji z załączonym przepisem kulinarnym, listą ingrediencji, kalkulacją kosztów oraz szczegółową informacją na temat ewentualnych doznań smakowych.Artyści przemawiają Ex Cathedra, odbiorcy (lub może raczej coraz bardziej bezkrytyczni „biorcy”) owych dobrodziejstw jakie niesie sztuka – przyjmują grzecznie i ze zrozumieniem, przekazane przez autora treści, owe interpretacje i „intencje” dopisane, dołączone (jak ulotka reklamowa) do dzieła.
Inaczej dzieje się w przypadku, pokazywanej ostatnio w galerii BWA w Pile, wystawy prac malarskich, poznańskiego artysty, profesora Uniwersytetu Artystycznego – Grzegorza Ratajczyka. „Jeżeli malarstwo jest rozświetlaniem tego, co materialne to równocześnie jest także materializowaniem światła” – czytamy w katalogu – „Światło jest dla mnie zasadniczym przesłaniem obrazu.” Ta prosta, lapidarna wypowiedź sytuuje pokazane na wystawie cykle, sekwencje obrazów w konkretnym nurcie poszukiwań artystycznych, w tradycji malarstwa, w którym dominująca wartością jest (obok dbałości o walory warsztatowe pracy) próba podjęcia dyskursu z najważniejszym elementem dzieła, z owym motywem wiodącym, także archetypem, kulturowym i religijnym symbolem, jakim dla malarza okazuje się światło.
Ono to właśnie staje się wszechobecnym bohaterem pokazanych w galerii kompozycji. Ono to, pełni zarówno rolę metafory, symbolu jak i wyzwania rzuconego odbiorcy, by podjął trud spojrzenia na swój świat, swoje „Ja” z należnej Mu (człowiekowi, myślicielowi, humaniście) perspektywy. Ono to wreszcie inicjuje swoistą wędrówkę w czasie ku tym wszystkim epokom, w których sposobem przekazywania uczuć, twórczych niepokojów i rozterek, owych walk wewnętrznych – stawały się (jakże niewdzięczne i ryzykowne) poszukiwania formalne. Wydaje się zatem, że Ratajczyk, jak przystało na przedstawiciela niegdysiejszej, artystycznej Bohemy – podejmuje z odbiorcą, opartą na ekstremach grę, grę szalonego hazardzisty, który stawiając wszystko na jedną kartę – nieustannie podbija stawkę. Stawkę najwyższą z możliwych, jaką staje się prawda o człowieku, o jego odbiorze Natury, Kosmosu, domniemanego, zasugerowanego w dziele Absolutu, mistycznego Bytu, być może nieupostaciowionego, bo znaczonego rozproszonym światłem – Demiurga, Stwórcy, Boga.
Uzbrojona w dobrze wydany katalog – wchodzę do galerii. Duże formanty prac, zwykle wkomponowanych w prostą, ascetyczną formę prostokąta lub kwadratu, sugerującą ową umowność okien, otwartych ku przeczuwanym, a jednak nienazwanym, nieoswojonym światom. To tutaj kłębią się żywioły, to tutaj substancja wody i ziemi przenika się z gęstą, niemal poznawalną zmysłowo materią matowego, sączącego się zwykle gdzieś z wnętrza obrazu – światła. To tutaj wreszcie dane nam zatrzymać się w zachwyceniu wobec owego odwiecznego Teatrum Uniwersum, w którym dramat stawania się i rozpadu, dramat kreacji i niszczenia stworzonych, pozornie „gotowych” struktur – rozgrywa się nieustannie poza konkretnym miejscem i czasem, poza intencją i wiedzą obserwatora.
Odrzucając balast kulturowych przyzwyczajeń, postrzegając świat takim, jakim jawi się poprzez fenomeny, obiekty, zdarzenia, zjawiska – wchodzę (ważąc każdy krok i słowo) w świat malarskich wizji Grzegorza Ratajczyka, autora wystawy zatytułowanej w sposób odbierający złudzenia – „Malarstwo, Pragnienie – Spełnienie”. Przywiodły mnie tu różne i dawno nieodwiedzane drogi: szerokie, pozornie znane trakty Freudowskiej psychoanalizy (gdyż to, co nieuświadomione budzi największe emocje), wyraźnie wytyczone ulice, modnej u schyłku ubiegłego stulecia fenomenologii (postrzegamy dzieło sztuki na prawach „fenomenu”, w „nagłym błysku świadomości”, intuicyjnie i intencjonalnie zarazem). Przywiodła mnie tutaj także pewna wąska i ledwie naszkicowana ścieżka „wyobraźni poetyckiej” Gastona Bachelarda, piewcy materii Ziemi, powietrza, wody, ognia i światła, badacza żywiołów i uczuć, dla którego istotą marzenia jest „zakorzenienie się” w uniwersalnie pojmowanym świecie, a nie w konkretnej, zdominowanej kultem materii realności.
Przed kilkoma laty, malując fragmenty Rzymu, Asyżu, Wenecji, postrzeganej przez pryzmat cieplej, łagodzącej kontury form architektonicznych – materii, charakterystycznego, miękko kładzionego światła – Ratajczak pozostawał był jeszcze wierny owej estetyce, wyrosłej na gruncie poszukiwań formalnych mistrzów impresjonizmu i koloryzmu. Tworzył wówczas kompozycje polifoniczne, odwołujące się do wielości doznań zmysłowych, metaforyczne, jakby senne pejzaże, w których pobrzmiewały echa muzyki klasycznej, a rozmigotane, rozświetlone plamy układały się w tajemną melodię przenikających się, odrealnionych cieni lub może powidoków, fantomów: bram i frontonów budowli, fragmentów renesansowych pałaców, portali, latarni, ginących w perspektywie ulic. Powstawały w ten sposób wizje jedyne, rozpoznawalne stylistycznie, pozwalające domyślać się obecności owego „Ducha” miasta, którego ledwie uchwytną obecność sugerowało subtelne, sączące się gdzieś z wnętrza obrazu światło.
Fascynacja zmaganiem się z tym, co pozornie nieuchwytne i kruche powraca też w ostatnio pokazywanych cyklach kompozycji, składających się na wystawę „Pragnienie – Spełnienie”, ale tutaj emocje ulegają materializacji, tworząc niemal reliefową teksturę obrazu. Podążając tropem myśli Gastona Bachelarda, francuskiego krytyka i filozofa, twórcy tak zwanej „krytyki tematycznej”- można przyjąć, że malarstwo Ratajczyka pozwala nam zbliżyć się do Tajemnicy Natury, do owych zmagań, podskórnego buzowania żywiołów, zmagań które zaprzecza tradycyjnym podziałom na materię obdarzoną atrybutem ruchu, życia, energii i materię pozornie martwą lub po prostu – nieożywioną.
Ratajczyk nie oddziela sztuki od życia, dla niego sens artystycznego gestu, sens zmagania się z żywym organizmem obrazu – stanowi najgłębsza istotę życia. „Przyznaję, sztuka jest dla mnie przeżyciem religijnym” – wyznaje na kartach katalogu i czyni to bez egzaltacji, naturalnie, z jakąś bolesną szczerością. Tę prawdę widać wyraźnie w nonszalanckich pociągnięciach szpachli i pędzla, w owych szerokich, pełnych ekspresji gestach zapisanych na płótnie, w owej ekspresji i mocy, jaką zda się pulsować żywa tkanka (powstającego in statu nascendi) obrazu. Malarstwo Ratajczyka przemawia sugestywnością i pasja, bezinteresownością uczuć, szczerością, potrzebą prawdy doprowadzoną do ostateczności, do granicy, po przekroczeniu której groziłoby już tylko unicestwienie, mistyczne całopalenie na ołtarzu ofiarnym Sztuki.
Tutaj wszystko dzieje się w obecności i jakby „na oczach” odbiorcy. Ciężkie od balastu tworzywa, nasycone kolorem, zastygające w węzły, zgrubienia i supły, w żłobione z pasją rowy i bruzdy, owe „kilogramy farby”, o których wspomina artysta w programowej wypowiedzi do katalogu wystawy – okazują się początkiem jakiejś morderczej, mistycznej wędrówce ku światłu… Zapewne także ku (tkwiącemu gdzieś głęboko w podświadomości człowieka) archetypowi ognia, ku owym onirycznym przestrzeniom skąpanym w blasku wirujących słońc, jaśniejących gdzieś u kresu drogi, w sercu nieznanego Uniwersum.
Małgorzata Dorna