09.03.2018 – Anna Bochenek „Kodyfikacje natury” – malarstwo.
Absolwentka Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Dyplom z malarstwa w pracowni prof. Janusza Kaczmarskiego w 1990 roku. Obecnie jest profesorem Uniwersytetu Technologiczno- Przyrodniczego w Bydgoszczy. Kierownik Katedry Sztuk Wizualnych Wydziału Budownictwa, Architektury i Inżynierii Środowiska. Ponadto kieruje uczelnianą Galerią Innowacji. Swoje prace prezentowała na ponad 40 wystawach indywidualnych i ponad 100 wystawach zbiorowych w kraju i za granicą. Uczestniczy w konkursach, konferencjach, plenerach, warsztatach plastycznych.
(…) Anna Bochenek inspiruje się najczęściej w swojej twórczości motywem pejzażu, jednak inspiracje te nie owocują powstawaniem iluzjonistycznie odtwarzanych widoków krajobrazowych. Obrazy Malarki prezentują bowiem znane nam z rzeczywistości motywy w sposób aluzyjny i niedosłowny, często zbliżając się do niemalże abstrakcyjnego aranżowania malarskiej sfery przedstawieniowej, w czym przypominają pewne reprezentacje antymimetycznego nurtu surrealizmu, do których przynależą, między innymi, dzieła Joana Miró. Podobnie, jak wspomniany twórca, Anna Bochenek chętnie eksponuje w swoich obrazach porządek geometryczny oraz syntetyczny sposób operowania plamą barwą, jednak dodatkowo wzbogaca swoje dzieła „poetyką gestu” i intuicyjnego nanoszenia spontanicznego „malarskiego śladu”. Jej obrazy są zazwyczaj zadziwiająco jednorodne stylistycznie, pomimo tego, że budowane są często na zasadzie konfrontacji różnych w charakterze elementów, czy też rozmaitych widoków motywów pejzażowych, „oglądanych” z odmiennych perspektyw, czy też prezentujących po prostu rozmaite, obce sobie miejsca. Strategia ta nie ma jednak li tylko formalistycznego podłoża, bowiem Autorka, pomimo wielkiej estymy wobec jakości „czysto” malarskich, pragnie poprzez swoją sztukę przekazywać różnorakie sugestie metaforyczne oraz kreować wyczuwalną aurę „emocjonalnego poruszenia” u odbiorców. Czyni to jednak w sposób szczególny: zachowując „wrażliwość dziecka”, stwarza obrazy o zauważalnej „kulturze malarskiej”, posiadające zarazem ewidentne walory poetyckie oraz wieloznaczność, daleką od jakiegokolwiek arbitralnie narzucanego „przymusu dogmatycznych interpretacji”. Kreowanie tego typu sytuacji artystycznych związane jest zapewne z rodzajem osobowości oraz dojrzałości „czysto” ludzkiej, które posiada Artystka, (…)
Rafał Boettner-Łubowski
A. Bochenek, Zmęczenie natury, olej na płótnie, 2017
A. Bochenek, Słoneczna szarża, olej na płótnie, 2017
A. Bochenek, Przytułek salonu, olej na płótnie, 2017
A. Bochenek, Ekspansja, olej na płótnie, 2017
Przestrzenie zakodowane – malarstwo posługujące się skrótem, porządkiem, syntezą
Mocne w kolorze, nasycone światłem, graficzne, niekiedy precyzyjne i dokładne, kiedy indziej chropawe i szkicowe, posługujące się wyraźnym, intensywnym konturem, często szerokim, wielobarwnym obrysem, operujące plamą, położoną płasko, bez potrzeby tworzenia iluzorycznych, trójwymiarowych form, zapisane w kwadratach i prostokątach – kompozycje malarskie Anny Bochenek przywodzą na myśl struktury utrwalone w runicznym, tajemnym piśmie, w owych hieroglifach i piktogramach, których znaczenie wymyka się wszelkim logicznym dociekaniom.
Pradawne inskrypcje, układające się w sekwencje kodowanych obrazów, odnajdywanych przez archeologów i poszukiwaczy śladów nieobecnych już dzisiaj kultur – rozpoznajemy intuicyjnie jako ważne i budzą one nasz usprawiedliwiony, w pełni zrozumiały podziw jako przejawy myślenia magicznego, dążenia człowieka ku źródłom współczesnej mu kultury i cywilizacji. Prowokują bowiem pytania o cel i sens egzystencji, o kruchość i momentalność jednostkowego bytu, o granice umowności czasu i zmysłowego doświadczania materii, przestrzeni, o trwałość i ciągłość istnienia i nieuchronność procesu rozpadu, który może oznaczać powrót do prapoczątku, do źródła. Stanowią zatem (jeżeli popatrzeć na nie z perspektywy antropologii i filozoficznych teorii istnienia) rodzaj ogniwa, łączącego dawne wierzenia i obrzędy ze współcześnie tworzonym i utrwalonym, zapisanym w świadomości zbiorowej mitem. Wpisują się zatem w sferę sacrum, w ów „kolisty czas wiecznych powrotów”, w czas zatrzymany i przywracany po wielekroć.
Co prawda skala i wyrazistość „pisma”, jakim posługuje się w swych filozoficznych rozważaniach pani Anna, autorka opatrzonych metaforycznymi tytułami prac („Ekspansja”, „Anatomia obecności”, „Poza czasem”) – może budzić zdziwienie, jednakże myśl zapisana w dziele powinna zaskakiwać, zadziwiać, pozostawać nieodgadnioną i nierozpoznaną do ostatka. Ciepła tonacja kolorystyczna, prostota i precyzja w doborze jasnych, mocno oświetlonych przestrzeni przydaje im tylko jakiejś magicznej, zniewalającej urody.
Na linii nadawca – odbiorca komunikatu, jakim okazują się utrwalone na płótnie struktury – dzieje się wiele, tym więcej, że domniemanymi adresatami ostatecznego przesłania mogą okazać się, spoglądające z kosmicznych otchłani istoty, zagubione tak jak my w niepoznanym ostatecznie Uniwersum. Istoty patrzące z zaciekawieniem na płaskie, geometryczne, wypełnione kolorem formy, urzeczone i podekscytowane, podobnie jak pasażerowie samolotu, przesuwającego się wysoko ponad, widocznymi tylko z oddalenia, tajemniczymi rysunkami, śladami pradawnych cywilizacji, znakami obecności pozostawionymi rozmyślnie na powierzchni peruwiańskiej pustyni Nazca, czy na tak zwane „geoglify”, usytuowane na pustyni Atakama w Chile.
Wszystkie owe obiekty (i te utrwalone na skale, zapisane na piasku, i te pokazane w pawilonach galerii sztuki) łączy coś istotnego, coś co pojawia się niezależnie od czasu i intencji ich powstania. Łączy je, wynikająca z samej istoty zapisu – potrzeba mityzacji, mitologizacji realności. Stanowią one bowiem wizualny, intrygujący efekt kodowania wszelkich przejawów wiedzy na temat realności, wiedzy zakodowanej którą (co wydaje się całkiem logiczne) widz powinien sobie, na użytek własny roz- lub od- kodować.
W przeciwieństwie jednak do anonimowych twórców kodów pradawnych, których pochodzenie okazuje się równie trudne do ustalenia jak i jednoznaczne odczytanie, czy interpretacja – pani Anna, artystka wnikliwa, poszukująca własnego, niepowtarzalnego kodu, mająca do dyspozycji szereg technik i konwencji, mająca również na swym koncie prywatne zmagania z materią i czasem, w tym także z materią obrazu, traktowaną w sposób emocjonalny, zmysłowy – interesuje się nie tylko (jak głosi tytuł obecnej, pokazywanej w Pilskim BWA wystawy) „kodyfikacjami Natury”. Interesuje się ona przede wszystkim utrwaleniem fragmentów, wariantów lub cząstkowych wizerunków owej nieokiełzanej, tajemniczej i zagadkowej, żyjącej życiem własnym i niezależnym natury Wszechświata, Wszechbytu. I nie powinien budzić sprzeciwu fakt, że czyni to zazwyczaj przy pomocy odwołań do archetypów i znaków, czy tak charakterystycznych dla naszej cywilizacji – symboli, wyrażonych najczęściej poprzez formy geometryczne i proste, symboliczne zapisy, piktogramy.
Pismo bowiem wywodzi się z obrazów i przekonanie to wydaje się nader ryzykownym, niemal bluźnierczym stwierdzeniem, które w kontekście naszej cywilizacji, w naszym kręgu kulturowym, odwołującym się z upodobaniem do Księgi Genezis, do Biblii („In principio erat verbum, et verbum Dei separari…”) staje się konstatacją „niewygodnych” faktów i może także mocno podejrzaną, dopuszczalną mimo wszystko – nadinterpretacją.
Tym bardziej dopuszczalną, że we wszystkich kulturach, uznawanych za „pogańskie” i w istocie „barbarzyńskie” (które tak beztrosko uznajemy za gorsze, prymitywne) obraz był czymś pierwotnym, podczas gdy słowo – zdecydowanie drugorzędnym i wtórnym. Tak, więc dążąc do źródeł, do prapoczątku, skłaniając się ku kultowi sił drzemiących w Naturze – człowiek poszukuje instynktownie obrazów prostych, wyrazistych, konkretnych, takich jak chociażby ryty i rysunki naskalne, czy owe pozostawione na powierzchni planety – geoglify, kręgi kamienne i piktogramy w zbożu, przypisywane zazwyczaj pozaziemskim cywilizacjom.
Oczywisty wydaje się fakt, że człowiek XXI wieku żyje w cywilizacji obrazkowej i do niej też mentalnie przynależy. W przeciwieństwie jednak do schematycznych, typowych piktogramów, które zastępując słowa lub hasła odnoszą się do sfery działań praktycznych i które dane nam spotykać nieustannie – malarstwo Anny Bochenek przenosi nas w sferę rozważań estetyczno-filozoficznych, prowokując znacznie głębszą refleksję, niż ta wynikająca z konieczności zastanowienia się nad relacją znaku i przedmiotu, symbolu i jego odpowiednika w realności. To prawda, że piktogramy (stanowiące wyróżnik naszej naznaczonej piętnem schematów i uproszczeń zbiorowości) znajdujemy niemal wszędzie i czytamy zazwyczaj bezbłędnie, dokonując konkretyzacji nieskomplikowanych, oczywistych treści. Prawdą jest także i to, że treści te zostały zakodowane, zapisane w zrozumiały i jednoznaczny, nie dający szansy na własną interpretację – sposób. Jednakże syntetyczne zapisy przestrzeni, dokonane w dziele sztuki prowokują do chwili zastanowienia, refleksji, do kontemplowania nie tylko poszczególnych obrazów, ale także Natury i Wszechświata, a może także do wglądu w istotę Absolutu i spojrzenia nań z innej, niewykorzystywanej dotąd zbyt często i przez to odkrywczej – perspektywy.
Przecież zanim wynaleziono „machiny łatające” patrzyliśmy na otaczającą nas rzeczywistość z bliskiej perspektywy, wchodziliśmy w przestrzeń Natury, w znany zazwyczaj, oglądany po wielekroć krajobraz, czując się jego cząstką, doświadczając bardzo osobistej, niemal intymnej relacji ze sferą egzystencji roślin i zwierząt, ze sferą żywiołów wreszcie. Z upodobaniem czytaliśmy lub może także – smakowaliśmy krajobrazy. Łączyliśmy doznania zmysłowe, kojarząc konkretne miejsca z zapachem, dotykiem i dźwiękiem. Oswajaliśmy przestrzeń latami, rozpoznając i nazywając coraz to nowe jej elementy, detale, a owo zakorzenienie w okolicy, najpierw najbliższej, widzianej zza płotu lub z okna, później coraz dalszej, ciągle jednak asymilowanej i wchłanianej czy jak się to mawia na gruncie nauk humanistycznych „uwewnętrznionej” – dawało nam poczucie bezpieczeństwa, spełnienia. Miarą owego doświadczania przestrzeni stawały się sposoby określenia odległości patrzącego od obiektu, obserwatora który nie przestawał być dla siebie znaczący, tak jak istotny okazuje się narrator w dobrze napisanej powieści lub noweli.
Inaczej dzieje się jednak, gdy dane nam popatrzeć na wszystko z pokładu komfortowego samolotu lub z perspektywy wścibskiego, wszędobylskiego drona. Co prawda w obu przypadkach spełnia się romantyczne marzenie by „przypiąć ludzkości skrzydła”, jednak perspektywa oglądu świata ulega diametralnej zmianie. To, co jeszcze niedawno wydawało się znaczące i ważne – nagle okazuje się uproszczone i schematyczne jak wyrysowany „od linijki” plan i nie ma tutaj większego znaczenia, czy postrzegamy Ziemię i nasze „ziemskie sprawy” z pokładu komfortowego airbusa, czy kursowego samolotu tanich linii.. „Człowiek myśli, że sam pojedzie w górę; nagle widzi, że nie on jedzie, ale ziemia szybko zapada mu się pod nogami. Jest to zawód tak niespodziany i przykry, że… chciałoby się wyskoczyć…” – przedstawiał (niekoniecznie w najsympatyczniejszy sposób) wrażenia z lotu balonem ponad dachami Paryża jeden z najciekawszych polskich pisarzy – realistów, znawca ludzkiej psychiki, baczny obserwator życia, niedoceniany dzisiaj Bolesław Prus. „Drugim dziwowiskiem jest horyzont, który ciągle widać na wysokości wzroku. Skutkiem tego ziemia wydaje się wklęsłą jak ogromny, głęboki talerz. (…) Domy wyglądają jak pudełka, tramwaje jak duże muchy, a ludzie jak czarne krople, które szybko biegną w różnych kierunkach, ciągnąc za sobą długie cienie. W ogóle jest to podróż przeładowana niespodziankami.”1
Co gorsza jest to podróż „przeładowana” nie tylko „niespodziankami”, ale i głębokim rozczarowaniem prawdziwego humanisty, świadomego znaczenia trwałości zapisanych przez człowieka, anonimowych śladów, skontrastowanych z kruchością i nietrwałością jednostkowego bytu, indywidualnego istnienia. Spojrzenie z pewnej odległości na Ziemię nie tylko upraszcza wszystko i rzeczy (zdawałoby się istotne) czyni nieważnymi, ale również demaskuje wewnętrzną sprzeczność, paradoks istniejący między przekonaniem człowieka o własnej wyjątkowości, niezwykłości, a rodzajem unifikacji, jakiej (za sprawą owych archetypicznych zapisów) obecność owego człowieka ulega. Wobec płasko rysowanych form, wobec geometrycznych podziałów i linii, wobec konstatacji stanu planety i Natury – człowiek przestaje być podmiotem, a staje się domniemanym i zwykle nieobecnym realnie, pokazanym (lub nie pokazanym w ogóle) mikroskopijnym znakiem.
Małgorzata Dorna, Piła, marzec 2018
1 B. Prus, Lalka, Warszawa 1998, t. II, s. 346