Wystawa malarstwa Marka Haładudy
24 kwietnia 2009 roku odbył się w salonie BWAiUP w Pile wernisaż wystawy malarstwa Marka Haładudy.
Marek Haładuda ur. w 1961 r. w Kożuchowie Studia: 1983–1988 Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych w Poznaniu. 1989–1990 École des Beaux-Arts w Paryżu (pobyt studyjny). Pedagog ASP w Poznaniu.
Wybrane wystawy indywidualne: 1990 – Galeria BWA , Zielona Góra; 0000 – Galeria BWA, Konin; 1995 – Państwowa Galeria Sztuki – Galeria Bałucka, Łódź; 0000 – Galeria Miejska BWA „Arsenał”, Poznań; 1996 – Gemeindeamt, Leobendorf, Austria; 1997 – Atelier Stoss im Himmel, Wiedeń; 0000 – Galeria BWA, Zielona Góra; 2000 – Galeria BWA, Piła; 0000 – Kunsträume Vincent, Wiedeń; 2001 – Galeria „Profil”, Centrum Kultury „Zamek”, Poznań; 2002 – Galeria „Wozownia”, Toruń; 0000 – Galeria BWA, Bydgoszcz; 2003 – Galeria Akademicka MBWA, Nowy Sącz; 2006 – Galeria Miejska „Arsenał”, Poznań; 2007 – Galeria Szyperska, Poznań; 0000 – Miejski Ośrodek Sztuki Galeria BWA, Gorzów Wlkp. Udział w wybranych wystawach zbiorowych: 1991 – „Między nami, między innymi”, Galeria MR – Muzeum Archeologiczne, Poznań; 0000 – „Erotyk 91”, Galeria Prowincjonalna, Słubice; Galeria BWA, Gorzów; 0000 – „Malarstwo i rysunek”, Galeria BWA „Arsenał” , Poznań; 1992 – Międzynarodowe Triennale Rysunku, Wrocław; 1993 – „Malarstwo i rysunek”, Galeria BWA, Bydgoszcz; 1995 – „Młode malarstwo Poznania”, Galeria Miejska BWA „Arsenał”, Poznań; 1997 – „Trwanie obrazu”, Centrum Kultury „Zamek”, Poznań; 1998, 2000 – Festiwal Polskiego Malarstwa Współczesnego, Zamek Książąt Pomorskich, Szczecin; 2002, 2004 – Biennale Sztuki Sakralnej, Galeria BWA, Gorzów; 2006 – „Résidences croisées”, Ratusz, Strasbourg (Francja); 0000 – „Poznań w Gdańsku / Gdańsk w Poznaniu”, Aula ASP, Gdańsk; Stary Browar, Poznań; 0000 – „Carte Blanche à…” (w ramach: Foire Européene d’Art Contemporain de Strasbourg, Parc des Expositions, Strasbourg (Francja); 2007 – „Obraz Środowiska”, Galeria „Profil” Centrum Kultury Zamek, Poznań.
„Paignion” Marka Haładudy
W kulturze dojrzałego renesansu powraca znane i zapewne już dzisiaj nieco spauperyzowane sformułowanie „Antropos theou paignion” (człowiek boże igrzysko). Warto tu jednak przypomnieć, że genealogia terminu „paignion” (z greki – zabawka, igraszka) okazuje się starsza i odnosi się do krótkiego, żartobliwego wiersza o lekkiej (często erotycznej) tematyce. W kompozycjach olejnych Marka Haładudy oba znaczenia wydają się łączyć, przenikać, a termin „Paignion” okazuje się synonimem spojrzenia w głąb, ku wnętrzu człowieka, które wielobarwne, rozdokazywane, niepoważne, bo człowiek – boże lub może również diabelskie – igrzysko. Jak w szkiełkach kalejdoskopu, jak w okruchach czarciego zwierciadła przeglądają się tu zapamiętane fragmenty zdarzeń, małe obsesje i niewielkie wzruszenia, nie do końca kontrolowane myśli i poddawane weryfikacji, pedantycznie odwzorowywane rekwizyty, kawałki materii, tkaniny, odpryski zapisanych gdzieś w podświadomości przedmiotów. W konsekwencji obraz staje się swoistym ekranem, na którym zanotowano (od niechcenia i jakby mimochodem) pozostające w doskonałej równowadze wizerunki zdarzeń i rzeczy, wszystko to, co zaświadcza o obecności artysty, podmiotu postrzegającego i filtrującego (przez pryzmat własnej wrażliwości, erudycji, poczucia estetyki lub może – anty) świat funkcjonujący gdzieś na styku marzenia sennego i odkrywanej, demaskowanej realności. Nienatrętną obecność malarza sygnalizuje rodzaj sygnatury, znaku – tuba z wyciśniętą farbą, wpisana w wydzielony barwnym konturem prostokąt, przypominająca, że wszystko, co pokazano na płótnie – należy do wielce umownego świata ułudy, przewrotnej mistyfikacji, nie wolnej od autoironii – zabawy.
Haładuda nie traktuje wypowiedzi artystycznej w sposób instrumentalny, obce mu są wszelkie ideologie, deklaracje, programy. Należy do elity artystów bezinteresownych, którzy nie starają nikogo o niczym przekonać i to właśnie stanowi niewątpliwą zaletę pokazanych na wystawie prac, tym bardziej, że mimo poprawności warsztatowej pozostają one w konflikcie z przyjętymi kanonami piękna. Ich specyficzna kolorystyka – artysta unika czerni i bieli, stosując głównie barwy podstawowe, rezygnuje z półtonów, z wyrafinowanych niuansów kolorystycznych, gry światłocieni, kontrastów, waloru – wszystko to może i powinno prowokować odbiorcę do rozważań natury estetycznej. Niewielu jest bowiem malarzy, którzy nie powtarzając koncepcji kolorystów – zdecydowaliby się na takie nasycenie płaszczyzny obrazu kolorem, na tak przewrotne nagromadzenie różnorodnych, z lekka przerysowanych, zdeformowanych elementów. Tak więc obecna wystawa może być odczytana na prawach artystycznej prowokacji, eleganckiej, z doskonałym wyczuciem wymyślonej przez autora konwencji i reguł gry. To w końcu „Paingniony”, zapis ulotnych emocji, zaprawionych finezyjną ironią myśli. Igraszka kreatora-artysty, co to zapewne nie widzi siebie na cokole pomnika, dożywotnio skazanego na „wielkość”, malarza, który prowokować lubi i potrafi.
W prezentowanych przed laty pracach zmagały się ze sobą dwie koncepcje, dwa (jakże skrajnie odmienne) sposoby myślenia o sztuce – doskonały warsztatowo realizm z abstrakcjonizmem, z postrzeganiem świata na prawach barwnych, malowanych z rozmachem plam, szerokiego, wprost „od pędzla” prowadzonego konturu. Tak więc artysta podejmuje dyskurs nie tylko z tradycją malarstwa figuratywnego, które będzie zapewne jeszcze przez długie lata przedmiotem zainteresowania twórców poważnie i odpowiedzialnie myślących na temat wizerunku człowieka, ale także z tymi sposobami ekspresji, jakie w drugiej połowie XX wieku uchodziły za awangardowe, odkrywcze, niekiedy nawet bulwersujące, działające zdecydowanie, mocno.
I tak na przykład w cyklu prac, pokazywanych w ramach wystawy „Akt we wnętrzu. Wnętrze aktu” – to co „na zewnątrz” gładkie i połyskliwe, estetycznie wyrafinowane i piękne zmaga się z tym co wewnątrz, co chropawe, szkicowe, ekspresyjne, zaniepokojone kolorem, gęsto, fakturalnie kładzionym światłem, ciężką od balastu tworzywa plastycznego plamą. Niekiedy bywa też inaczej – fragment torsu, czasami tylko aluzyjnie nawiązujący do form antropomorficznych, ozłoconych ciepłym, przyjaznym dla oka światłem – zostaje zderzony (na prawach dramaturgicznego kontrapunktu) z sylwetą manekina, przypominając o owej dwoistości ludzkiego „Ego”, o owym rozdarciu wewnętrznym lub może raczej pęknięciu, czyniącym z nas istoty perfekcyjnie grające swe role, uzbrojone w kostium, mówiące tekstem, a w konsekwencji – boleśnie i nieodwołalnie skazane na byt nietrwały, samotny i kruchy. Tak więc człowiek to zawsze „Boże igrzysko” niezależnie od tego, czy postrzega siebie w konwencji paignionu, czy przeciwnie – bez dystansu, ze śmiertelną, morderczą powagą. W końcu (jak chcieli tego artyści renesansu) życie to niekończący się spektakl, a człowiek – to tylko aktor, lepiej lub gorzej deklamujący rolę.
Małgorzata Dorna