Tadeusza Ogrodnika autoportret ukryty.
„Zmierzam w kierunku syntezy. Większość rysowanych przeze mnie postaci zanika, często zostają zarysowane, zakryte… bo one są i ich nie ma. Nawet, gdy całkowicie zamazać, to i tak postać wyłazi.” Rysunki Tadeusza prowokują do doznawania głębokich, intensywnych przeżyć, pokazują świat zdeformowany, .świat w którym człowiek ograniczony do szkicowej, wydłużonej formy staje się pustym, wydrążonym cieniem, śladem zakreskowanym czernią na czerni lub atakowaną przez upiory i zmaterializowane obsesje – zjawą. Kompozycje wykonane piórkiem, rysunki lawowane tuszem, dalekie od nudnej poprawności, niosą w sobie tę odrobinę szaleństwa bez której sztuki prawdziwej nie ma i być zapewne nie może. Obce bezpiecznej ilustracyjności, która w istocie odbiera szansę wszelkiej interpretacji, pozbawione jednoznaczności i przestrzeni dookreślonych – dają możliwość odkrywania tajemnicy, demaskowania mrocznej, przepojonej dekadentyzmem prawdy o człowieku. Wydaje się, że tę właśnie prawdę, tak nie lubianą przez „mieszkańców masowej wyobraźni”, przez zwolenników radosnej, rozświetlonej neonowym kolorem pop- kultury – odkrył artysta jeszcze w czasie studiów na krakowskiej ASP, kiedy to oczarowany modernistyczną atmosferą miasta zaczął uprawiać rysunek i akwafortę. To wówczas, jak sam wspomina z lekko wyczuwalnym odcieniem autoironii – starał się narysować „wszystko”, pokazać w nagłym błysku świadomości świat metafor i symboli, świat wnętrza, świat zakryty. To również wtedy pojawiła się potrzeba dbałości o detal, o delikatność, finezję kreski przypominającą pociągnięcia piórkiem, pozostawiającej przestrzeń celowo niedopowiedzianą, przestrzeń niedomkniętą, niedookreśloną, otwartą ku mlecznej bieli, czy jak sam to sugestywnie nazywa – „przestrzeń zaniechaną”. W tym okresie powstawały wizje apokalipsy, precyzyjnie wyrysowane, nagromadzone kamienne bryły wyznaczające drogę postaci o twarzach wykrzywionych grymasem strachu i bólu, postaci zatrzymanych, zastygłych w teatralnych, tragicznych i pełnych patosu gestach. W głębi, gdzieś w centrum kompozycji pozostawała gęsta, matowa biel, imitująca przerażające światło, które przeszywa chłodem, okalecza, unicestwia, zabija. Już wówczas pojawiały się w rysunkach Tadeusza motywy bardzo osobiste, owe rozważania nad kondycją współczesnego artysty, który okazuje się nie tylko komentatorem i świadkiem, ale także uczestnikiem przedstawionych na papierze zdarzeń. O tamtych pracach sprzed lat – artysta mówi krótko: „przesymbolizowane” i jest w tym świadomość drogi, którą trzeba pokonać, gdy zmierza się ku ujęciom syntetycznym, pełnym powściągliwości, celowych niedomówień, zmierzających niezwykle konsekwentnie ku dyscyplinie, ascezie. „Czasami tak robię, żeby jak najmniej narysować, żeby ludzie musieli sobie więcej wyobrazić.”- dodaje z właściwą sobie przekorą, demonstrując poczucie dystansu do siebie i do swych prac. Po wielu latach, już jako mający indywidualny, rozpoznawalny styl artysta – Tadeusz zaczyna rysować lżej, bez wypełnienia, co sprawia, że kompozycje stają się bardziej syntetyczne, a symbolika przestaje być (jak podkreśla) tak bardzo czytelna, natrętna. Jednak wizja człowieka, rozdartego wewnętrznie, zdezintegrowanego, człowieka poszukującego na próżno przyjaznej sobie przestrzeni – pozostaje. To właśnie wówczas pojawiają się wydłużone, teatralne postacie, znika stylizacja, a twarze pozbawione symetrii, zbudowane z przemieszczonych, przesuniętych płaszczyzn robią wrażenie poruszonych, poddanych pozornej animacji. Interesującym zabiegiem formalnym jest także wprowadzenie motywu obrazu w obrazie, negatywowego rysunku, w którym nagle na czarnej płaszczyźnie pojawia się biały kontur, świecąca rozedrgana kreska, czy lawowanie, które pozwala wykorzystać przypadek, działanie plamą, sprawiające, że rysunek przestaje być kaligrafią. Niezależnie jednak od wielości stosowanych środków ekspresji – zarówno w olejach jak i w rysunkach Tadeusza – pobrzmiewa ta sama stylistyka. – „Łatwiej uruchomić wyobraźnię, gdy jest jakaś plama. Jednakże plama „z przypadku” nie może być przypadkowa w pracy. Nieraz trzeba zarysować ciekawy element, rysunek i tak wyjdzie, bo kartka już się zmierzwiła. To dodaje tajemniczości, głębi, to nie jest gładka czerń, tam już coś się dzieje…” W swych ostatnich pracach, rysunkach na płótnie, tworzonych z rozmachem i pasją – Tadeusz wchodzi w świat współczesnego człowieka, brutalnie i bez znieczulenia. Ludzkie wizerunki są mroczne, postacie wydłużone, pozbawione twarzy i tożsamości, cech indywidualnych, boleśnie zwielokrotnione i nieobecne, znikające gdzieś w tle, w pustej, zaniepokojonej ledwie zauważalnym błękitem, czerwienią, złamanymi bielami – przestrzeń. Patrząc na te syntetyczne, szkicowe ujęcia nie sposób nie przypomnieć sobie o owych wątkach autobiograficznych, tak silnie wyeksponowanych w rysunkach z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Powraca zatem w pamięci jedna ze znacznie wcześniejszych kompozycji – malarz odwrócony tyłem, wpatruje się w obraz rozpadu, zagłady, walki. Za nim stół, rozsypane przybory, narzędzia, warsztat pracy artysty, który nagle okazuje się bezradny, bezsilny wobec otaczającego go świata, tak jakby przerosła go owa koszmarna, upiorna, zagęszczona nagromadzeniem ostrych, nieprzyjaznych form, zawsze jednak intrygująca – rzeczywistość. W innej, równie starannie przemyślanej pracy – tłum zdeformowanych, kanciastych postaci zmierza w głąb mrocznego, betonowego tunelu. Na pierwszym planie, jakby poza ramą obrazu rozstawiona sztaluga, rzucone niedbale pędzle, papierzyska, tuby z farbami. Ślad obecności malarza, który tym razem pozostawia po sobie białe, doskonale zagruntowane płótno. Ślad obecności artysty-dekadenta, romantyka i buntownika, stawiającego pytania, na które to właśnie widz powinien by poszukać odpowiedzi, pytania o absurdalność, ból i konieczność istnienia. Małgorzata Dorna |