O życiu w Boliwii – spotkanie z misjonarzem Jackiem Dziadoszem
Boliwia – moja szkoła życia
– Może tego kompletnie nie widać, ale jestem księdzem… Naprawdę! – przekonywał ks. Jacek Dziadosz, misjonarz, rozpoczynając spotkanie z pilanami w Galerii BWA w Pile.
Faktycznie, bez habitu i koloratki trudno, na pierwszy rzut oka, rozpoznać w nim osobę duchowną. Ale gdy jest się misjonarzem w Boliwii, gdy ma się pod duszpasterską opieką około dwustu wiosek (oddalonych często od siebie dziesiątki i setki kilometrów), na wysokości czterech tysięcy metrów, gdy żyje się „w drodze” i niejednokrotnie śpi gdzieś na bezdrożu na tylnej kanapie samochodu, wygląd „na księdza” nie ma żadnego znaczenia…
– Bez Boliwii nie byłbym tym, kim jestem… To moja szkoła życia. Człowiek ma dwa płuca, którymi oddycha. Jeśli jednym moim płucem jest Polska, to drugim – Boliwia… Jestem Polakiem, jestem z tej ziemi, ale duchowo czuję się także Boliwijczykiem. Ze względu na ludzi, którzy przyjęli mnie tam jak swojego, gdy byłem sam.
***
Ksiądz Jacek Dziadosz był bohaterem spotkania z serii „Bliżej Świata” w pilskim BWA. Gościa i wszystkich, którzy przyszli spędzić wieczór w Galerii, przywitał dyrektor BWAiUP Edmund Wolski.
Jacek Dziadosz urodził się w Jastrowiu. W 2012 roku wyjechał na misje do Boliwii. Spędził tam 4 lata. Pracował w parafii Challapata, na wysokości 4 tys. metrów. Był jedynym białym w promieniu 180 km, odwiedzając w ciągu roku ponad dwieście kościołów i kaplic. Mówił w boliwijskim hiszpańskim, początkowo tak bardzo kalecząc język, że nikt go nie rozumiał… Przygody z tym faktem związane wypełniły znaczną część opowieści misjonarza.
Z porozumieniem z parafianami i z jego brakiem wiąże się także silne doświadczenie wiary Jacka Dziadosza. Przed wyjazdem na misje uczył się hiszpańskiego, jednak boliwijski hiszpański okazał się językową „wyższą szkołą jazdy”. Pierwsze miesiące pobytu w Boliwii nie były więc dla polskiego duchownego łatwe. I na tym etapie językowego wtajemniczenia odbywa się wielkie święto. Zapowiadana pomoc do spowiadania wiernych nie dojeżdża… Księża z sąsiednich parafii utknęli na jedynej, zablokowanej drodze prowadzącej do wioski.
– Pomyślałem. jak ja będę ich spowiadał! Przecież nic nie rozumiem… I oni mnie nie rozumieją… I nagle, oni się spowiadają i ja ich rozumiem… Ja ich spowiadam i oni mnie rozumieją! To był jeden z tych momentów, kiedy doświadczyłem Boga, coś nadzwyczajnego. Spowiedź trwała kilka godzin. Wyszedłem potem przed kościół, czułem się wspaniale, bo oto w końcu parafianie mnie rozumieją! I mówię coś po hiszpańsku i… ponownie nikt mnie nie rozumie! Wracam więc do kościoła. Ktoś coś do mnie mówi, rozumiem, odpowiadam, on rozumie! Czułem, że doświadczam cudu! – opowiadał ksiądz Jacek.
Boliwia była dla niego wielkim odkryciem pod każdym względem. – Leciałem do kraju – wydawałoby się – tropikalnego, bardzo gorącego… Do tego latem, w lipcu. A więc w krótkich spodenkach i w klapkach. Ale to kraj tak gorący tylko w jakiejś części. Tam są 3 strefy klimatyczne, od tej tropikalnej do górskiej! Dolatujemy do celu… Ja stoję dziarsko z plecaczkiem w samolocie, otwierają się drzwi… I wtedy przypomniałem sobie, że jestem na drugiej półkuli: jak u nas jest zima, tam jest lato, a jak u nas lato – tam zima… Była zima. Minus 7 stopni… – wspomina z uśmiechem.
– Krajobraz nieomalże pustynny, żadnego drzewa. Jeszcze dzień wcześniej piękna polska zieleń i jeziora, a tam nic… pustka. Atmosfera księżycowa. I ludzie tam inaczej żyją. Dotąd chodziłem ciągle z zegarkiem. Tam takie rzeczy były mi niepotrzebne… Kocham Boliwię za to. 100 km to nie odległość; godzina spóźnienia to nie spóźnienie. Ktoś zaprasza na mszę. Umawiasz się na środę. Przyjedziesz w czwartek, dobrze! Tydzień później? – nie ma problemu. Dwa tygodnie później? – spoko. Odpalimy flarę w niebo, każdy będzie wiedział, że jest msza… i przyjdzie.
– Przez 4 lata ochrzciłem 5 tysięcy ludzi. Moja parafia liczyła 60 tys. parafian. To ludzie o wielkim sercu. Jak wjeżdżasz do wioski – nie możesz z niej wyjechać głodny. Boliwijczyk, gdyby miał tylko garść ryżu, on się podzieli. Bo wie, że ciebie czeka powrót, a niech droga się zawali, osypie? Nigdy nie wiesz, kiedy dojedziesz…
– Boliwijczycy w swojej biedzie są wspaniali. To najbardziej szczęśliwi ludzie na świecie. Oni nie zdają sobie sprawy ze swojej biedy – są szczęśliwi tym, co mają. My jak zostaniemy na chwilę sami w pokoju, zaraz każdy wyciąga telefon i zaczyna się „fejsbuczenie”. Któregoś razu w szkółce niedzielnej zostawiłem na chwilę gromadę dzieci… – i co? najstarszy zaczął organizować zabawy dla młodszych dzieciaków…
Boliwijczycy są głęboko wierzącymi osobami – zaznacza ks. Jacek – Ale inaczej niż Europejczycy. My mamy jakby stępione poczucie wrażliwości na świat duchowy. Dla nich to nie jest fikcja…
Ksiądz Jacek jest obecnie wikarym w kościele pw. Św. Stanisława Kostki. Uczy także religii w Zespole Szkół im. S. Staszica czyli w pilskiej „Nafcie”. Myśli o kolejnej misji… – Jestem zakochany w Tanzanii i jeżeli tylko będzie taka możliwość – to następny wyjazd na Tanzanię! – zapowiada. Tymczasem realizuje się jako nauczyciel i opiekun młodzieży. – Szkoła to mój drugi dom teraz. To kawałek mojego życia. Z uczniami dzielę każdy dzień roku szkolnego – mówił ks. Jacek, prezentując prace fotograficzne grupy „Naftalina” działającej przy placówce.
– Robią coś niezwykłego. Próbują wysyłać swoje zdjęcia na konkursy i już dwóm osobom udało się zdobyć ważne wyróżnienia. To ludzie o niezwykłej wrażliwości i spojrzeniu na świat. Te fotografie mówią same za siebie. Jestem wdzięczny, że mogę z boku patrzeć na te talenty.
Na spotkanie z księdzem misjonarzem do Galerii przybyło blisko sto osób. Wielu miało pytania o życie w Boliwii, tamtejsze tradycje, specyfikę wiary.