Andrzej Mikołaj Sobolewski (1955 – 1999)
„Zajmuje się malarstwem nieczystym i innymi przekazami około wizualnymi. Członek ugrupowań artystycznych krajowych i międzynarodowych.Czynny uczestnik wielu sympozjów, seminariów, plenerów i warsztatów artystycznych. Od 1978 r. twórca wielu działań, m.in. prateatr, performance, solo-art, teatr instrumentalny (z kompozytorem Januszem Kohutem)…
Dokumentacja video z działań „Solo-Art” w zbiorach Centrum Sztuki Współczesnej —Warszawa. Twórczość prezentowana na wystawach indywidualnych, m.in.: Teatr Maya —Poznań, 1985; Ratusz ń, 1985; Uniwersytet Śląski filia Cieszyn, 1986; WSP ów Trybunalski, 1986; Kościół św. Trójcy — Bielsko-Biała, 1986; KMPiK —Kraków, 1986; Hala Parkowa —Katowice, 1987; BWA —Piła, 1987, 1991, 1995; Galeria El ąg, 1988, 1997; BWA —Bydgoszcz, 1988; BWA , 1990; Galeria pod Bocianem – Szczecin, 1992; Galeria 13 rzędów —Opole, 1993; Zamek Górków —Szamotuły, 1993; Filharmonia —Opole, 1994; BWA łupsk, 1995; Muzeum Ziemi Wałeckiej —Wałcz, 1995; Galeria Promocyjna —Gorzów, 1996; Galeria Fotografii —Piła 1996; Galeria BWA•ZPAP —Piła 1993, 1996, 1997; Muzeum Regionalne 1997; Galeria „Punkt” Góra 1997. Uczestnik ponad 100 wystaw zbiorowych regionalnych, krajowych i zagranicznych, m.in.: II Ogólnopolskie Triennale Akwareli —Lublin; INTERART —Poznań; IV Międzynarodowe Triennale Rysunku —Wrocław; II Międzynarodowe Triennale Sztuki „Przeciw wojnie” —Lublin; ARSENAŁ ’88 — Warszawa; „OPTIMISM” —Museum of Modern Art. —Uusikyla, Finlandia; „TANUKI” —Culture and Art. Center —Yokaichi, Japonia; „THE LAST ARTIST” —Gal.Della Ochio —New York, USA…
Laureat nagród i wyróżnień krajowych i międzynarodowych. Publikacje licznych artykułów teoretycznych i popularyzatorskich oraz własna działalność wydawnicza i video-dokumentacyjna. Archiwista, komisarz i prelegent wielu zdarzeń artystycznych.”
(autorski tekst do katalogu wystawy z dnia 4 lipca 1997 w Galerii BWAiUP • ZPAP w Pile)
„Pobożni artyści idą do nieba, a Sobolewski łazi wszędzie”
Niebo na obrazach Sobolewskiego – laserunkowo gładkie, połyskliwe, niemal przejrzyste, zaniepokojone niekiedy jakąś łacińską inskrypcją, której sensu współcześni i tak pewnie nie zechcą dociec. To, co ziemskie – zmysłowe, rozbuchane, ciężkie, po barokowemu nasycone, aż kipiące od balastu tworzywa plastycznego. Niebiańskie błękity i anielskie chorały – zdecydowanie nie dla Sobolewskiego. W jego malarstwie, w jego życiu – niebo i piekielne otchłanie – w niekończącym się spięciu, na ekstremach. Gdzieś na granicy tych światów, na skrzyżowaniu dróg, gdzieś między „barbarzyńską” Azją i wielce „cywilizowaną” Europą (malarz nie krył był swego tatarskiego pochodzenia, przypisując sobie także carsko-generalskich antenatów) w przestrzeni owej dyfuzji, przenikania się i kotłowania kultur funkcjonowało nieduże atelier, metodycznie i pedantycznie wylepione, wytapetowane pracami, będącymi zapisem różnych nastrojów, klimatów. To w oparach werniksu i odwiecznego „napoju Bogów”, wysoko procentowej „ambrozji” wygłaszano niekończące się tyrady i monologi po blady świt , tutaj także w aurze poezji, filozofii, w atmosferze skandalu, cudownego szaleństwa rozstrzygały się losy świata, kultury i sztuki – ostatecznie, nieodwołalnie, na wieki.
Gospodarz owego, dalekiego od sfery sacrum przybytku należał był przecież do grona owych urokliwych pięknoduchów, których obecność w środowisku artystycznym niewielkiego, odsuniętego od kulturowego centrum miasta – nadaje owej zbiorowości nobilitujący status Bohemy. Piła nie ma bowiem takich tradycji jak Kraków (stolica modernizmu i awangardy z burzliwego przełomu wieków), ale właśnie tutaj, nad Gwdą zadomowili się artyści z różnych środowisk, absolwenci szkoły poznańskiej i krakowskiej właśnie. W latach osiemdziesiątych było tu bardzo mocne środowisko artystyczne i nie wydaje się to niczym zaskakującym, gdyż zwykle w czasach kryzysów ekonomicznych i politycznych zawirowań – następuje powrót do wartości wyższego rzędu, czy też może – do wartości w ogóle.
Zgrzebność, asceza realnego życia inspiruje bowiem rozwój duchowy, bez którego trudno myśleć o sztuce, tej wielkiej przez duże „S”, która nienawidzi mentalnego ubóstwa, intelektualnej, zaściankowej zgrzebności, funkcjonowania na minimum emocji, dozowanych po mieszczańsku, z umiarem – kocha natomiast nonszalanckie gesty, kreacje i prowokacje, w których A. Mico Sobolewski okazywał się był niekwestionowanym mistrzem, zajmującym się (jak sam deklarował) „sztukami wizualnymi i około”. Nie trzeba zapewne dodawać, że niezależnie od działań czysto malarskich (Sobolewski był twórcą jak się patrzy, malował dużo i z pasją, na każdej z zachowanych prac czuje się wyraźny ślad jego ręki) właśnie owo „około” czyniło z niego przez lata artystę – skandalistę, fascynującą, niezwykle twórczą – indywidualność. Co zatem czynił był Sobolewski, Sobolem przez przyjaciół zwany, żeby (z pełną premedytacją, świadomie) odcisnąć na kulturowej mapie miasta swój ślad? – „Miał w sobie tę pasję, chęć dziecka, naiwnego, szczerego… Podziwiałem go za to. Każdy z nas ma chwile wypalenia – on nie miał. Pracował całym sobą, wyglądało to jak obsesja, choroba. Tworzył przez 20 lat, a robił więcej i bardziej intensywnie, niż inni przez 40. Sam siebie traktował jak „obiekt”, dzieło sztuki… – Wspomina przyjaciel i malarz Tadeusz Ogrodnik.
I zaraz potem opowiada o takim parateatralnym działaniu, w którym artysta ukryty za ekranami z folii próbuje się uwolnić, najpierw widać ślad, później pęknięcie, rozdarcie, a w końcu jednym, mocnym, zdecydowanym gestem odkrywa się (metaforycznie i dosłownie) postać Demiurga, sprawcy i praprzyczyny wszystkiego. Owo uwalnianie się z przejrzystych, ledwie dostrzegalnych zasłon, woali, metaforycznych warstw zniewolenia – powraca w większości prac Sobolewskiego, który proces tworzenia pojmował zapewne na prawach obnażania, demaskowania kolejnych warstw osobowości, uwalniania się od masek i ról, poszukiwania tej najbliższej człowiekowi, najbardziej wyrazistej, prawdziwej. Dokumentując konkretne działania, prowadząc niemal pedantyczny zapis poszczególnych etapów poznawania siebie samego – artysta podejmował grę, wyznaczając własne reguły, zasady, budując z mozaiki zdarzeń, szczególnie tych z pogranicza teatru i plastyki swoistą, bardzo czytelną mitologię, która dla niego samego stanowiła wdzięczny temat do wyrafinowanych, inteligentnie złośliwych komentarzy.
Tak, więc zamiłowanie do malarstwa laserunkowego rodem gdzieś z Niderlandów walczyło w kompozycjach Sobolewskiego z pasją do demaskowania, brutalnego odkrywania tego, co programowo nieestetyczne, szpetne, odrażające. Podobnie potrzeba zaistnienia w roli modernistycznego artysty, co to nonszalanckim gestem odrzuca maski, konwencje i przybiera inne (niekoniecznie lepsze, ale na pewno nowe) zmagała się w jego happeningach i akcjach z potrzebą prezentacji siebie samego w charakterze filozofa, myśliciela, złośliwego i dowcipnego erudyty. Zatem duma i wielkość, próżność i pycha stawały oko w oko w owym pojedynku rytualnym ze słabością artysty amatora, posługującego się niekiedy niedoskonałą, chropawą stylistyką, mającego świadomość własnych ograniczeń i braków. I wówczas to zapewne narastała potrzeba buntu, prowokacji, owego artystycznego odjazdu bez którego proces tworzenia znaczyłby tyle co dobrze odrobiona, zapisana czyściutko, w myśl zasad kaligrafii lekcja. Podejmując walkę z konwencją Sobol nie obnosił wnętrza na zewnątrz, nie uprawiał taniego, acz efektownego ekshibicjonizmu , nie starał się epatować widza pracami traktowanymi na prawach ładnego przedmiotu do powieszenia nad kominkiem. Jego obrazy pełne emocji i pasji, niekiedy tłumionej agresji, rzadko dokumentujące fakt pogodzenia się, czy pojednania ze światem odbiera się raczej jako krzyk protestu, głos buntu, niż jako estetyczny, czy wyrafinowany w swej formie przedmiot.
Malował zda się na wszystkim, na kawałkach dykty i sklejki, na tacach, deskach sedesowych, na fragmentach, resztkach materii przeznaczonej do zgoła innych, bardziej pożytecznych celów. Dokonując deformacji, pokazując człowieka z aureolą świętego i grymasem złoczyńcy na opuchniętej, nieco prostackiej twarzy – przypominał o tym konflikcie, o tej nieustannej walce dokonującej się w każdym z nas, o zderzeniu wielkości z tak typową dla natury ludzkiej – małością, piękna ze szpetotą, poetyckiej wzniosłości z bolesną, kompromitującą trywialnością. Był bowiem sam Sobolewski naturą wielce skomplikowaną – teoretykiem i praktykiem, tym który kreuje koncepcje, wygłasza aforyzmy, przemowy i tym, który (zapewne niedowierzając sobie samemu) sprawdza.Dzisiaj po latach, gdy przychodzi nam sprawdzać mistrza Amico okazuje się, że Jego obrazoburcze gesty, happeningi, kompozycje malarskie, przewrotne, bulwersujące wypowiedzi – przetrwały nie tylko próbę czasu, ale tę znacznie bardziej spektakularną – próbę zmierzenia się z awangardą początków XXI wieku, oczywiście pod warunkiem, że awangarda w dobie kultury masowej, tak zwanego „Street Art-u” i wszelkich innych „artów” jeszcze istnieje.
Małgorzata Dorna
Co możemy powiedzieć o “artyście osobnym”, za którego chciał uchodzić Andrzej Mikołaj Sobolewski? Był znaną oraz barwną postacią naszego pilskiego środowiska artystycznego lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Autorem wielu wystaw, prowokacji, bywalcem plenerów plastycznych, a także uczestnikiem licznych i ciekawych “spotkań twórczych”. Już za życia tworzył o sobie legendę. Pragnął być zauważany – jakby przeczuwając,że niedługo będzie gościem tego wymiaru – żył intensywniej. Tworzył w pośpiechu,do maksimum wykorzystując swój czas. Wzbudzał podziw jednych, współczucie drugich,zawiść trzecich. Jak każdy z nas bywał kontrowersyjny, upadał i się podnosił, by stawić czoła światu. Tworzeniu poświęcił – to nie jest tylko wytarty, pusty zwrot, ale porażająca prawda – wszystko, co może poświęcić człowiek. Dorobek twórczy A.M. Sobolewskiego jest różnorodny zarówno pod względem treści jak i formy. Tworzył obrazy olejne, rysunki, pastele. Zajmował się też sztuką poczty oraz video-artem. Pozostawił wielką dokumentację fotograficzną ze swych licznych wystaw i działań artystycznych. W jego obrazach wyczytać można jakieś “skręcenie”, taki niepokój, co drażni, odpycha, nie pozwala się do nich zbliżyć i zaakceptować ich oddziaływania. Czy jest to kwestia silnej emanacji z nich własnej twarzy, czy formy zbyt wyrazistej, prowokującej, nie dającej się zobojętnić – pewne jest jedno – to nie jest “tapeta w ramce” lecz dzieło o tak wielkiej sile wyrazu, że niekiedy poraża. Kiedy spotykamy artystę, który tworzył całym sobą – do takich twórców należał A. M. Sobolewski – nasycenie i gęstość wyrazu jest najwyższej próby. Zbliżając się do jego sztuki trzeba zwrócić uwagę nie li tylko na jej zewnętrzną powłokę, gdyż ona swą atrakcyjnością potrafi przysłonić sedno. W obrazach pojawiają się upozowane postacie, przedmioty, które mówią o doznaniach artysty, jego lękach, niepokojach, obsesjach. Pod powierzchnią tych dzieł tkwi olbrzymi ładunek emocji nadający im niespotykaną siłę, moc magiczną, która rozsadza je od środka. Sobolewski był malarzem w klasycznym znaczeniu – malarstwo służyło mu do zapisywania wizji, poprzez obraz mógł dotrzeć do widza, spełnić się. Gdyby dane mu było inne medium, w którym mógłby tworzyć, film czy teatr, doskonale by się w nim odnalazł. Z perspektywy czasu – minęło siedem lat od jego śmierci – dorobek twórczy, szczególnie z ostatnich lat, nabiera innego wyrazu. Te prace, malowane w pośpiechu, o zagęszczonej materii, ze stylizowaną fakturą, ponure, w ciemnej, monochromatycznej kolorystyce, wykonywane na nietrwałym materiale – naładowane są silną dramaturgią. Wszystko w nich się rozpada, przenika, krzyczy. Wyraz potęguje się dlatego, że autor świadomie odchodzi od wypracowanej przez lata techniki malarskiej, polegającej na foto-realistycznym odwzorowaniu przedmiotu. Zaczyna podążać w kierunku swobodnej ekspresji. Zrzucenie balastu realizmu pozwoliło artyście na pełniejsze wyrażanie własnych przeżyć. To, co w nich niedopowiedziane zaczyna żyć, staje się niejednoznaczne, zagadkowe, nabiera metafizycznego sensu. W jego wcześniejszych obrazach symbolika znajdowała się tuż pod powierzchnią – w ostatnich, ukryta jest głęboko wewnątrz, potęgując tajemniczość, stwarza niepokój, każe dopowiadać sensy. Ostatnie prace mówią o sprawach przykrych, o starzeniu się i rozpadzie wszechrzeczy. Swą wymową przenikają do ostatniego nerwu, jak symfonia.(…)
Tadeusz Ogrodnik
Anna Lejba
Katalog autorski z roku 1995
Czterdziestolecie twórczego żywota
PARATEATR NAMALOWANY
czyli
„Pobożni Artyści idą do NIEBA,
a Sobolewski łazi wszędzie”
„…Sztuka jest dla tych, którzy nie potrafią się bez niej obejść; świat jej wcale nie potrzebuje – to sztuka potrzebuje dać coś światu…” – stwierdza artysta Andrzej Mikołaj Sobolewski.
Zamknięty w swym sanktuarium wyjawia nam niejeden wierzchołek góry lodowej. Nie miejsce tu i teraz na osądy, to czas zrobi swoje, spróbujmy jednakże opisać tę osobną i kontrowersyjną postać oraz jej dzieło.
Okazja po temu zdarza się podwójna, gdyż przed miłośnikami sztuki niekonwencjonalnej aż dwie wystawy malarstwa tego twórcy. Pierwsza trwająca już „Liturgia Andabaty” – od 12 października w muzeum wałeckim. Druga – (połączona z jubileuszem?!) „Parateatr Namalowany” w pilskim BWA od 20 października.
Wiele pisano przy innych „wypadkach” na temat Sobolewskiego – „mikstury diabła z aniołem”, „demona i zbawiciela z Piły”, który „dziurawi kosmos i kpi”, absolutnie wolny poza czasem i przestrzenią.
Przypomnieć tu wypada pełną rozmachu imprezę pt: „Rewelacja – A. Mic.Sobolewski&co.”, która zaistniała w Pile w 1991 r. w „Starej Przepompowni”. Były ulotki rozrzucane nad Piłą z samolotu, przetransportowanie prawdziwej armaty do odstrzału jelenia – pararzeźby (ok. 5 m wys.), występy aktorów teatru alternatywnego, koncerty kapel, m. in. „Alians” oraz „Krew”. Wszystko to i wiele innych atrakcji uświetniło trwający nieustannie 3 dni wernisaż. Autor zaprezentował się tu nie tylko jako plastyk, ale przede wszystkim jako showman o wielkiej staranności przeżywania zdarzeń i właściwym doborze gestów tentujących.
Kontrast do tego wydarzenia stanowiła wystawa w pilskiej Galerii ZPAP w 1993 r., na której można było obejrzeć rysunki w specyficznej technice autorskiej z wykorzystaniem pasteli i narzędzi tłoczących. Prace te zmuszały do zatrzymania i próby odczytania znaków pranieokreśloności. Jak wywodzi sam autor: „…prace te są partyturami rytuałów reintegracyjnych, liturgicznymi zaklęciami i formułami alchemicznymi jednocześnie…”. Stanowiąc jedynie ułamek „mitologii osobliwej”, uzupełniają nam obraz malarza, performera i konceptualisty, który śmiechem poprawia obyczaje w sztuce. Zarazem błazen i demiurg, buduje misternie ekspiacyjny ołtarz własnej religijności, aby za chwilę wyśmiać przybyłych prozelitów czczących Baala – zanegować zawarte we własnych pracach przepowiednie i doniosłości, których rozumienie udajemy. Autorytatywnie stwierdza: „…dzieła Sobolewskiego ulatują przy otwartym oknie, a ich oglądanie grozi serią bolesnych zastrzyków…” i jednocześnie: „…To zostało namalowane z miłości do człowieka i byłbym cholernym głupcem gdyby było inaczej – przyjmijcie do aprobującej wiadomości…”.
Jest p. Micołaj A.S. także głosicielem tezy: „Niech sczezną Ci, którzy poważyli się nasze prawdy wypowiedzieć przed nami” – stąd pewnie punkt centralny (niejako laborum) wystawy w BWA stanowić ma wielkoformatowy obraz nawiązujący do tematu „Ostatniej Wieczerzy”; znajdzie się tam parafraza „Statku szaleńców” oraz „Śmierci Marata”. Można odnaleźć w jego pracach cytaty z wielu kierunków i …izmów, jest sztuka biedna i malarstwo faktury dochodzące assemblage, przeistaczające się w rzeźbę czy instalację. Jednocześnie spotykamy echa realizmu fotograficznego, konceptualizmu i malarstwa ludów prymitywnych przemieszane poezją wizualną. Daje to materię malarską barokowo przebogatą, pełną wymykających się znaczeń i tajemnic – nie zagadek. Jest to jak gdyby rejestracja okruchów nierzeczywistości z życia twórcy świadomego, że im bardziej sztuka do niego przylega, tym wulgarniejsze jej produkty. Wytwory te stanowić mogą polemikę z wieloma doktrynami, stając się niejednokrotnie konglomeratem przypowiastki filozoficznej, apokryfu i felietonu politycznego. Spotykają się tu w pełnej symbiozie wszelkie religie świata, jak połączenie śpiewu gregoriańskiego z obrzędami szamanów północy i chóru mnichów tybetańskich. Synkretyzm ten wzbogacany jest zwodniczymi tekstami wypisywanymi na obrazach. Stanowiąc dodatkowe zatrudnienie dla oczu, wykazują pozornie intertekstrualność z całością – nie dajmy się zwieść i nie biegnijmy za tą kością, albowiem jest gumowa. Napisy te niejednokrotnie po łacinie (czyżby autor podkreślał swą przynależność do cywilizacji łacińskiej?) z fragmentami obliteracji, gmatwają jeszcze bardziej labirynt znaczeń. Treść ich jest innego rodzaju paradygmatem, a idzie tu przede wszystkim o ogólne wrażenie optyczne. Dla przykładu: „Mowa mimiczna z niewidzialnymi gestami dopełniającymi czyli Msza żałobna poświęcona odejściu pędzla od obrazu, z cyklu Fetysze, Stawice i Relikwie oraz inne dziwolągi i narządy wystawiennicze”, przy innej okazji: „To nie turlupinada a misterium anathemy, albowiem nawet zawulkanizowaną prezerwatywą nie należy dłubać w nosie” i jeszcze „Coś tu jest na rzeczy, bo oto akt strzelisty niesfornych części w niebo wstępującego ciała astralnego, ikonoklasty”. Można by z tych napisów skomponować niejedną księgę światła i ciemności. Lecz oto oglądając niektóre zestawy prac trudno oprzeć się wrażeniu, iż z rozpoczęciem każdego nowego cyklu autor rodzi się na nowo, ukazując nam kolejną wersję autoportretu. Rozdziera zasłonę tajemnego archetypu, sadowi się w środku świata, u źródła objawień, w czasie świętym, a dzieła stają się hierofaniami.
Sobolewski celowo wprowadza nas w ślepe zaułki, gdzie śmiech stanowi element inicjacyjny, bo „gdy zmądrzeć chcesz, przez błądzeń brnij udrękę”. Dostrzegamy postępujące pantimento w obrazach, ukazujące odpryski prawd, których śmiertelnik zobaczyć nie powinien. Przywołajmy jeszcze raz wypowiedź artysty, który zamiast luster wiesza autoportrety:
„(…) przy namalowaniu każdego jestem coraz bliżej, gdy powstanie TEN (…) pozostanę w nim nadirem…”
Zaprawdę „teatr” to tyle mistyczny, co i totalny, gdzie tylko andabata potrafi dostrzec źródło mocy. Z drżeniem oczekiwania na liczne zapowiadane atrakcje towarzyszące wystawom, w imieniu własnym i autora zapraszam…
Momus Zoil
Słownik znaczeń:
andabata – gladiator o zasłoniętych oczach
performance – przedstawienie
paradygmat – wyznacznik
parateatr – teatr o odmiennych niż zazwyczaj paradygmatach zbliżony do performance
ekspiacja – pokuta
demiurg – jest dwoistością
prozelita – nadgorliwy, nowy wyznawca kabaretu „ELITA” (patrz także pijalni)
Baal – bałwan (nie tańczący raczej, – zwłaszcza na balu)
laborum – chorągiew główna – niekoniecznie w laboratorium
parafraza – fraza, która ma parę – czyli ducha
assemblage – collage w przestrzeń 3-go wymiaru rozpuchnięty
konglomerat – synkretyzm ogólniejszy
apokryf – felieton biblijny
szaman – (od szamać, jeść) – ten, który pozjadał rozumy
intertekstualność – związek z innymi tekstami, fragmentami dzieła, sprzyjający zrozumieniu
obliteracja – (zatarcie, zamazanie napisu)
tentować – kusić i wodzić na pokuszenie
stawica – obrzędowy feretron pogański
relikwia – byle jaki kawałek byle czego (często kanonizowany)
turlupinada – to żartu degrengolada
anatema – często wskutek azebei (patrz też „na rozkaz – rzuć broń – rzucił klątwę”)
prezerwatywa – najczęściej pęcherz rybi
ikonoklasta – klastacz ikon
archetyp – bardzo stary typ, którego wszyscy mieli już wątpliwą przyjemność poznać
hierofania – przedmiot, w którym objawia się sakrum, przedmiot wskazujący na coś, co nie jest już tym przedmiotem, ale czymś całkiem innym (nie wiązać z animizmem)
„gdy zmądrzeć chcesz… – Goethe „FAUST” (przekład własny)
pantimento – wskutek zwiększającej się przejrzystości farb, pojawienie się na obrazie części wcześniej zamalowanych
nadir – niewidoczny punkt przeciwstawny zenitowi (patrz też „Znikający PUNKT”)
Mamus – upierdliwy krytyk
Zoil – jeszcze bardziej upierdliwy krytyk
Prawa autorskie zastrzeżone
- Mico.S.