Wystawa prace studentów WSSU w Szczecinie
13 marca 2009 roku w Małej Galerii BWA otwarto wystawę studentów WSSU w Szczecinie. Autorzy studiują w Pracowni Projektowania Znaku i Form Identyfikacyjnych prof. Andrzeja Tomczaka oraz w Pracowni Plakatu prof. Grzegorza Marszałka.
Formy komunikacji i istota komunikatu
Coraz rzadziej posługujemy się słowem, przemyślanym, wystudiowanym gestem, coraz chętniej demonstrujemy celowy brak konwencji, mimo niewątpliwych walorów jakie niesie ze sobą teatralizacja życia. Nie zawsze też akceptujemy (banalną zapewne i dość oczywistą prawdę), że brak konwencji, odrzucenie maski i roli jest także swoistą grą, tyle że obliczoną na zdominowanie odbiorcy, a w konsekwencji także na uproszczenie, spłaszczenie, czy nawet pauperyzację formy przekazu. Z drugiej jednak strony rezygnując z konwencji, „umowy” zakładającej dostosowanie komunikatu do możliwości interlokutora, z mówienia lub pisania swoistym „kodem” – twórca manifestując swoje „Ja” zaczyna uprawiać rodzaj skompromitowanej w drugiej połowie XX wieku „sztuki dla sztuki”.
Wielce dyskusyjnym kontrapunktem dla tego typu „akademickich”, czy po prostu przeniesionych z Parnasu poczynań – staje się „kultura masowa”, którą szczególnie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poprzedniego stulecia odżegnano od „czci i chwały”, oskarżając o wykorzystywanie tanich, zbliżających się do kiczu – efektów. Wtedy jednak kultura masowa nie równała się pauperyzacji. Kicz ma jednak dość precyzyjną definicję, o czym przekonał mnie ostatnio dyrektor Pilskiego BWA, (gdzie w powietrzu opary werniksu, ze łbów „kurzy się” tekstem), że kicz to nic innego jak „Minimum pracy i walorów warsztatowych przy maksimum (niekoniecznie najlepszych) efektów”. W odniesieniu do form graficznych, znaków i prostych w formie, czytelnych ze swej istoty piktogramów – rzecz ma się bardzo podobnie. Dopiero maksimum pracy i wykalkulowany, precyzyjnie przemyślany, wyrozumowany aż do granic konceptualizmu efekt – prowadzi do powstania dzieł rzeczywiście wybitnych.
Przed laty piktogram, znak, mała forma graficzna, czy plakat artystyczny towarzyszyły nam wszędzie, działały „uderzeniowo” jak barwne wykrzykniki w industrialnym, szarym pejzażu postkomunistycznego miasta. Plakat można było wykorzystać także w standardowych i dość ponurych wnętrzach owych „pudełek” na trwanie, na miłość i śmierć, jakie fundowała „mieszkańcom masowej wyobraźni” niezapomniana „komuna”. W tamtych zgrzebnych i biednych czasach plakatem można było zakryć odpadające tynki i dziury w ścianach, w której to sztuce celowali mieszkańcy „akademików”, wszelkiego rodzaju „pięknoduchy” i studenci. To właśnie plakat dzięki swej ulotności, nietrwałości , wielkiej ilości egzemplarzy i stosunkowo niewielkich kosztów druku – stał się symbolem sztuki ulicy, która niekoniecznie musiała być tandetna i miałka. Obecnie billboardy, reklamy, plakaty i znaki graficzne, mniej lub bardziej wyraziste, sugestywne – atakują nas zewsząd. W ten sposób proces komunikacji, który tradycyjnie odbywał się za pomocą słowa, medium wymagającego szczególnego typu wyobraźni, umiejętności bardziej kreatywnego spojrzenia na świat – zaczął rozwijać się w kierunku dominanty obrazu i znaku. Nie znaczy to oczywiście, że wartość słowa, często – inskrypcji, napisu dopełniającego obraz – przestała się liczyć zupełnie. Litera jako znak graficzny stała się jednak przede wszystkim wartością estetyczną, natomiast sens zapisanych słów wzmacnia zazwyczaj siłę wyrazu uwiecznionego na plakacie przedmiotu.
Zmienił się także sposób postrzegania plakatu, który nie jest już tak wyrazistym elementem pejzażu miasta. Teraz widać głównie gigantycznych rozmiarów reklamy. „Trudno z nimi wygrać, ale walka uliczna trwa.” – jak podkreślił w swym wystąpieniu, w portalu jedynego w Polsce Muzeum Plakatu w Wilanowie pewien krytyk – „Uliczni partyzanci – młodzi artyści działający często pod osłoną nocy, używający zamiast nazwisk pseudonimów nicków) – malują, sprejują, kleją swoje własne obrazy i komunikaty.” Czego jednak nie mogą uczynić „magicy” od „street artu” , zwani przez zwolenników „tuzami” – osiągają bez specjalnego wysiłku graficy, profesjonaliści, epatując odbiorcę lapidarnością formy i doskonałym warsztatem. Świadczy o tym ostatnio otwarta wystawa w „Małej Galerii” BWA, gdzie pokazano prace studentów Wyższej Szkoły Sztuki Użytkowej w Szczecinie, z pracowni prof. Andrzeja Tomczaka (Pracownia Projektowania Znaku i Form Identyfikacyjnych) oraz prof. Grzegorza Marszałka (Pracownia Plakatu). Jak to zazwyczaj bywa indywidualności i zainteresowania profesorów odcisnęły swe wyraźne piętno na sposobie myślenia i wyborach estetycznych dokonywanych przez studentów. I tak Andrzej Tomczak, absolwent poznańskiej PWSSP, obdarzony iście „renesansową” osobowością dał się poznać jako autor pełnych ekspresji kompozycji, intrygujących mocnymi, chropawymi pociągnięciami pędzla, pewną „warstwą niedookreślenia”. Większość ze znanych prac tego twórcy przypomina rodzaj „notatnika lirycznego”, w których postać człowieka, litera, plama zostały potraktowane na prawach znaku, prowokującego do aktywnego i równocześnie bardzo osobistego (znak bowiem rodzi wielość skojarzeń) odbioru dzieła.
Do kręgu nieco odmiennych tematów i form należą plakaty i prace graficzne Grzegorza Marszałka, związanego także ze szkołą szczecińską, dla którego plakat to forma z pogranicza malarstwa, rysunku satyrycznego i grafiki. Tworząc własną ikonografię (to, co w „stanie rozpadu” – szkicowane finezyjną, nerwową kreską, to co bardziej trwałe, związane ze „światem realnym” – zbudowane z barwnych plam, imitujących bryłę) artysta wprowadza świadomie odbiorcę w stan permanentnego zakłopotania, sugerując umowność wszystkiego, co przedstawione w pracy. Rezygnując z nonszalanckich, obrazoburczych gestów – Marszałek zaskakuje widza ironią sięgającą aż po groteskę, karykaturalnym przerysowaniem, złośliwym, wyrafinowanym dowcipem. W grafice użytkowej liczy się przede wszystkim pomysł, umiejętność zaskakującego i dowcipnego, a równocześnie czytelnego zamanifestowania konkretnych, znaczących, działających „uderzeniowo” treści. Ponadto istotne są tutaj także kryteria estetyczne, które spełniają wszystkie pokazane na wystawie prace – koncept, doskonały pomysł zderzony z prostą, lapidarną formą – oto cechy charakterystyczne, czyniące dzieła młodych artystów wyrazistymi i bardzo rozpoznawalnymi. Tak, więc oglądając prace młodych adeptów pracowni sztuki użytkowej ze Szczecina można być przekonanym, że naszych ulic i miast nie zdominuje wątpliwej jakości ekspresja „grafficiarzy” spod znaku sztuki ulicy lub może raczej „ulicznej”, brutalnej, często po prostu chamskiej, „zbuntowanej”. Krzyk bowiem i kanon odrażającego, szpetnego „piękna” kreowany przez tłum, masę, zbiorowość nie musi zagłuszać eleganckiego, umiarkowanego i wyważonego głosu pokolenia, tak jak muzyki mistrza Mozarta nie są w stanie zakrzyczeć rozdokazywani zwolennicy hip-hopu, disco-polo, czy rapu. Sztuka okazuje się bowiem zawsze, niezależnie od mody, deklaracji polityczno-estetycznych, krzyku i wrzasku „ulicy” wartością wyrafinowaną i wielce elitarną. Prawdziwa jest właśnie taka!
Małgorzata Dorna