W świecie czerni i bieli.

W świecie czerni i bieli.

                                                            I.

W drugiej połowie XX wieku – rysunek stał się samodzielną dyscypliną artystyczną, przestając pełnić rolę służebną wobec malarstwa i innych dziedzin sztuki. W 1976 r. Albert Peters, odwołując się do swoistego paradoksu,  obwieścił tryumfalnie: „Rysunek całkowicie wyzwolił się od malarstwa (…) zyskał zdumiewającą szczerość, wchłonął w siebie malarstwo, dał mu szansę przetrwania w rysunku.” Czyżby zatem XX wiek zwiastował koniec malarstwa? Zapewne nie, obawy  okazują się mocno przesadzone, ale rysunek jako dość spontaniczna i w efekcie szybka, bezpośrednia forma przekazu stał się medium bardziej odpowiadającym psychice współczesnego odbiorcy, któremu wystarczy znak, symbol, emocjonalny zapis, czy jak twierdzi krytyka „prolog do czegoś, klucz, który otwiera pewien problem artystyczny, sygnalizuje go, zapowiada w sposób skrótowy”.

Wydaje się jednak, że historia rysunku jest tak długa jak historia człowieka, który już w czasach prehistorycznych wykonywał ryty i malowidła naskalne, charakteryzujące się niezwykłą ekspresją, działające linearnym obrysem, plamą czy też drapieżną, zdecydowaną kreską.  To właśnie nadnaturalnej wielkości, utrwalone w grotach Altamiry sylwety bizonów, o olbrzymich cielskach i zaostrzonych, graficznie
potraktowanych rogach, pokazane w ruchu i w chwili odpoczynku, kreślone czarnym węglem, czasami szkicowym konturem i rudobrązową, niekiedy oliwkową lub oranżową plamą, pełne ekspresji i siły – wydają się potwierdzeniem teorii, że obraz dobrze namalowany musi być przede wszystkim dobrze naszkicowany, czy też po prostu narysowany.

Wielcy artyści posługiwali się rysunkiem jako odrębną formą ekspresji, jako samodzielną dyscypliną sztuki, dającą szanse na przekazywanie konkretnych treści w odmienny, niż malarstwo, czy grafika – sposób. I tak Albrecht Dürer rysował kredką, piórkiem lub pędzlem, czynił to precyzyjnie, stosując czytelną, wyrazistą kreskę, rozpoznawalny obrys, kontur, którego silę łagodziła barwa  błękitnego lub szarego papieru, celowo wprowadzona smuga bieli, czy miękko kładziony cień, modelunek.

Krajową Konferencję pt. „Obecność linii – punkt wyjścia. O rysunku, jako samodzielnej dyscyplinie artystycznej”, zorganizowaną w listopadzie 2005 roku we Wrocławiu, gdzie także odbywa się Międzynarodowe Triennale Rysunku – otwarto znamiennym stwierdzeniem: „Na początku był rysunek. (…) Dogodny, prosty zapis ekspresji i informacji.” Zapis tym bardziej wymagający i trudny, że kreska raz postawiona pozostaje, a w konsekwencji każda decyzja artysty okazuje się ostateczną, niemożliwą do modyfikacji, czy zmiany, poprawienia. Rysunek to także bezpośredni zapis emocji i wrażeń, tego co ledwie uchwytne, chwilowe, ulotne i przez to wyjątkowe, jedyne. Rysunku nie sposób powtórzyć tak jak nie sposób odtworzyć emocji towarzyszących jego powstawaniu. Jednakże jako pełnoprawny środek artystycznej ekspresji – rysunek rządzi się swoimi prawami, wymaga doskonałości warsztatu, trafności przyjętych rozwiązań i dokonanych wyborów, pewnej ręki w prowadzeniu narzędzia, niezależnie od tego, czy jest to ołówek, piórko, pędzel, czy po prostu zaostrzony patyk.

II.

„W rysunku zawsze chodzi o krechę, krecha nie może być twarda. Ważna jest także głębia, no… może najważniejsza.”- mówi Edward Kreft, twórca rysunków piórkiem,  którego bardziej, niż temat interesuje warsztat, a w efekcie także walor, uzyskiwany drobnymi, płynnymi ruchami narzędzia, tak by kreska nabrała finezji, delikatności, budując abstrakcyjne przestrzenie, pejzaże morskie, uporządkowane pasy pól z fragmentem architektury, z bryłą geometrycznie potraktowanego drzewa. Mimo, że w kompozycjach układających się w tematyczne cykle, w sekwencjach obrazów – dominuje czerń, pojawiają się niekiedy płynne przejścia od czerni do bieli, przypominające technikę mezzotinty, gdzie delikatny ślad piórka kojarzyć się może z zadraśnięciem płyty chwiejakiem.  Odnosi się zatem dziwne wrażenie, że rysunek przewrotnie powtarza wyszukaną technikę graficzną, co czyni go bardziej szlachetnym i rygorystycznym zarazem, mrocznym i tajemniczym. I tak na przykład w cyklu trzech, symbolicznie potraktowanych budowli sakralnych, tworzących płaskie, wydłużone formy czuje się potrzebę ascezy, ograniczenia środków ekspresji do minimum, pokazania architektonicznego konstruktu, statycznej, celowo uproszczonej, zmierzającej ku syntezie struktury.

W pracach Edwarda Krefta pobrzmiewa fascynacja klasycznymi tematami, z którymi zmierzyć się z pozycji rysownika – niełatwo. Intrygujące okazuje się zatem jego osobiste widzenie morskiego pejzażu, pejzażu fiordów, gdzie mroczne masywy skalne skontrastowane zostały z nieskazitelną bielą nieruchomego zwierciadła wody,  gdzie o skali monumentalnej, pociętej nerwową kreską ściany magmowych skał – przekonuje malutki stateczek, sunący bezszelestnie po wyznaczonym torze. Tak, więc zapis przestrzeni – to zapis ciszy, ograniczonego do minimum ruchu, stanu światła i wody w konkretnym miejscu i porze, stanu z dnia… Ciekawe okazują się także wizje morza, odkrywającego swe utajone sensy, mroczne tajemnice, morza którego idealna, niezmącona podmuchami wiatru tafla ujawnia wnętrze, zatrzymane w geometrycznej formie koła (jak w oku lunety) wraki rybackich kutrów, cmentarzyska drewnianych łodzi, tworzących własny porządek, własną architektoniczną strukturę.

Wydaje się zatem, że artysta spełnia się przede wszystkim w kompozycjach abstrakcyjnych, których istotnym wątkiem okazuje się uchwycenie granicy czerni i bieli, światła wypełniającego wyrazistą, agresywną bielą przestrzeń ograniczoną przez ciemne formy wyrosłe z żywiołów, z żywiołu wody, powietrza i ziemi.  To właśnie ziemia staje się szczególnym bohaterem całych cykli rysunków, ziemia podświetlona, wznosząca się w wirze tornado, ziemia zastygła w warstwach i smugach, wyciszona wąską linią drogi, kępami geometrycznych kul, bardzo umownych, syntetycznych form drzewa. Tutaj także o rozległości przestrzeni, wypełnionej powietrzem i światłem decyduje wprowadzenie elementu z innej, ale niekoniecznie odległej realności. W pejzażu pojawiają się zatem fragmenty jakiejś osady, jasnej i niemal sielankowo pięknej wiejskiej architektury, mocno przestylizowanej i zarazem bardzo kameralnej, pokazanej (ku zaskoczeniu widza) w miniaturze.

Niezależnie jednak od zapisania tego, jakże skromnego, konwencjonalnego śladu obecności człowieka – pejzaże Edwarda Krefta są bezludne, wyrażają głęboką, bardzo wiarygodną i sugestywną prawdę o istocie Natury. Natury którą można podziwiać jako byt niezależny, w ciszy, w bezruchu, z pokorą, z pozycji zachwyconego panteisty. Natury, która milczy i której nie dane nam ostatecznie opanować i poznać, zrozumieć. Natury niby obcej, a pozornie bliskiej, obojętnej i nieodgadnionej zarazem. Natury fiordów, natury pól, natury pustych, obdarzonych walorem utajonego życia – przestrzeni.

Małgorzata Dorna

Skip to content