29.08 (piątek) 2014, godz. 19 00 – Marian Kasperczyk BACK TO FRONT PAINTING
Marian Kasperczyk urodził się w 1956 roku w Oświęcimiu.
W latach 1976-78 studiował na Akademii Sztuk Pięknych
w Katowicach, w okresie 1979-81 na ASP w Krakowie.
Dyplom na Wydziale Grafiki w pracowni prof. Andrzeja Pietscha.
Od roku 1981 mieszka i pracuje w Paryżu.
W 1988 roku opracowuje własną technikę malarską
zwaną Back to Front / od Tyłu do Przodu.
Polega ona na przeciskaniu farby akrylowej
poprzez niezagruntowane płótno – obraz
powstaje na jego tylnej stronie.
Wystawy (wybór):
1990 – Espace Procréart, Paryż, Francja
1991 – Art Cologne Gareia '6′, Kolonia, Niemcy
1994 – Lavoir Moderne, Paryż, Francja
1994 – Centre d’Art 'Kronika’, Bytom, Polska
1995 – Centre d’Art EPAC, Saint-Germain-en-Laye, Francja
1998 – Galeria BWA, Poznań, Polska
2002 – Galeria BWA, Lublin, Polska
2003 – Lavoir Moderne, Paryż, Francja
2008 – Galerie Michaux, Paryż, Francja
2004 – Espace 40 'Nouvelles Différences’, Paryż, Francja
2008 – Galerie Michaux, Paryż, Francja
2011 – Galerie Roi Doré, Paryż, Francja
2012 – St Julien en Limousin, Francja
2012 – OdraZoo, Szczecin, Polska
2013 – Galerie Roi Doré, Paryż, Francja
Malarstwo peryferyjne… na obrzeżach sztuki.
Obrzeża, okolice, peryferie… Niby zbiór synonimów, a jednak nie do końca, niezupełnie tak. Cykl niewielkich rozmiarów, monochromatycznych kompozycji „malowanych od tyłu”, autorstwa Mariana Kasperczyka nosi tytuł „Malarstwo peryferyjne” i nie ma w tym zapewne przesady. Peryferie kojarzą się fatalnie z tym, co odrzucone, niechciane, niedoskonałe, chropawe, zaniedbane, zapomniane, ostatecznie nieznane, bo niegodne owego wnikliwego, dogłębnego poznania. Malowanie „od tyłu” – prowokuje jeszcze gorsze skojarzenia, z działaniem nie do końca poważnym i zapewne „niegodnym” uznanego, cenionego artysty, a (jak na ironię) Kasperczyk do grona „uznanych”, cenionych i znanych – od lat wielu (niezależnie od jawnej pogardy dla statusu, skazanego na pomnik „mistrza”) należy.
W kulturze masowej, kreowanej przez media i mieszczańskie zamiłowanie do „wartościowych”, a więc spełniających określone kryteria dzieł sztuki – liczy się tylko centrum i nie ma większego znaczenia, czy jest to centrum handlowe, centrum uwagi, centrum sportu i rekreacji… centrum wystawiennicze, targowe, ekspozycyjne.
Centrum – zawsze na tak zwanym „topie”. Centra rozrastają się niepomiernie, ale to właśnie na peryferiach, na obrzeżach, w okolicach – dzieje się to, co istotne, niepowtarzalne, wyjątkowe. To tutaj rozstrzygają się losy awangardy, tutaj artyści rzucają wyznawanie zbiorowości, tutaj też dokonuje się odkryć formalnych, prowadzi eksperymenty, denerwuje i prowokuje (przyzwyczajonego do służebności sztuk wszelakich) odbiorcę.W centrum – tradycyjne malarstwo sztalugowe. Na obrzeżach jakieś „Back to front painting”, tworzone mozolnie i z pasją, przy pomocy narzędzi godnych pracownika ekipy remontowej, czy malarza pokojowego lub (o zgrozo!) rzemieślnika.
Podejmując dyskurs z widzem (malarstwo sztalugowe okazuje się takim rodzajem osobistego kontaktu artysty z odbiorcą) twórca umieszcza w centrum zainteresowania obserwatora konkretny obiekt, zwracając zwykle uwagę bywalca galerii na jakieś szczególne, ważne dla siebie przesłanie, określające jego (malarza) estetyczny lub filozoficzny program, jego (jakże wyjątkowy, indywidualny) sposób interpretacji świata. Tak, więc obraz, niezależnie od tego, czy środkiem ekspresji okazuje się kolor, czy intensywność, wyrazistość rysunku, czy dramaturgiczne spięcie, kontrast między fakturą i płaszczyzną połyskliwą, gładką, czy wreszcie celowo pozostawiony fragment chropawego, niezamalowanego płótna, będący sam w sobie intrygującym przesłaniem – zawsze pozostaje w centrum owego mikrokosmosu, jakim dla wrażliwego widza okazuje się ekspozycja.
Co zatem mieści się na peryferiach, na owych obrzeżach dzieła lub może inaczej – na obrzeżach artystycznego działania, tradycyjnej, epatującej doskonałością klasycznego warsztatu – sztuki? Na obrzeżach malowane od tyłu obrazy. Szalone i niekonwencjonalne jak nonszalanckie gesty bohaterów komedii Monty Pythona „Towarzystwo niemądrych kroków”. Tam kroki nie służyły pokonywaniu przestrzeni. Tutaj (w przypadku kompozycji malarskich Kasperczyka) gest okazuje się czynnością równie umowną i surrealnie absurdalną. Portrety, kwiaty, ślady dziwacznych faktur i przedmiotów – raz są, a raz ich nie ma. Obraz przestaje być „ładnym przedmiotem” do wnętrza, stając się raz ulotnym, nietrwałym wizerunkiem, odwzorowaniem umownie traktowanej twarzy, czy rośliny, kiedy indziej (przy innym oświetleniu) dobrze naciągniętym na (zwykle metalowej) ramie płótnem, które nie tylko trudno wpisać w tradycję, estetykę i historię sztuki, ale także (bez posądzenia o dziwactwo, czy ekscentryzm) umieścić na ścianie.
W drugiej połowie XX wieku, u schyłku lat osiemdziesiątych, kiedy to wydawało się, że eksperymenty formalne w plastyce mamy już za sobą, a malarstwo gestu stało się najbardziej nonszalancką i radykalną (obok ekspresji „młodych dzikich”) formą artystycznego wyrazu, kiedy to „na salonach” zaczął dominować postmodernizm, a w pejzażu europejskich miast zakorzeniło się graffiti, zyskując ambitny status prawdziwej „sztuki ulicy” – Marian Kasperczyk podejmuje swoisty eksperyment (trwający po dziś dzień), stosując wymyśloną przez siebie technikę, nazywaną (dość prowokacyjnie) działaniem „Back to Front”. Dosłownie: „Z tyłu do przodu”, co nie oznacza jednak malowania „wspak”, czy prostego utrwalania wizerunku przedmiotu na lewej, zwykle niewidocznej dla widza stronie płótna. Co gorsza Kasperczyk nie maluje, a przeciska, przepycha farbę przez płótno, tworząc w ten sposób szczególnie ulotne i niejednoznaczne wizje portretów i przedmiotów. W efekcie wydaje się, że artystę interesuje to wszystko, co mieści się poza, jakby na peryferiach, a więc w sferze niedookreślonej obrazu, w przestrzeni zaaranżowanej gdzieś w głębi, tak by zapis dokonany na płótnie stanowił syntezę tego, co rozegrało się lub może dokonało poza ramą, czy wydzielonym kadrem, płaszczyzną kompozycji.
Technika stosowana i doskonalona w kolejnych pracach Kasperczyka, polegająca na przesączaniu, przeciskaniu farby przez luźne, bo nie sklejone gruntem sploty materii – daje szansę na pokazanie odwrotności procesu twórczego, kreacji, który w istocie polega na pozostawianiu fragmentarycznych, peryferyjnych wobec tradycyjnie pojmowanego malarstwa – śladów, zarysów twarzy, obiektów, kwiatów, czy pozbawionych waloru fizyczności – symbolicznych, metaforycznych przedmiotów. Nie ma tu oczywiście miejsca na jakąś wyszukaną ornamentykę, na tak lubianą przez humanistów narracyjność, ale właśnie z powodu owej oszczędności, ascezy – każdy z utrwalonych obiektów nabiera waloru symbolu. W konsekwencji pobrzmiewają tu zarówno echa sztuki ubogiej, nawiązującej do źródeł wszelkiej malarskiej ekspresji jak i sztuki niezwykle radykalnej w doborze narzędzi i środków wyrazu (tylko farba, płótno i pędzel, nierzadko wałek i szczotki malarskie), sztuki unikającej zarówno zbędnej dosadności, jak i wszelkiego rodzaju patosu, czy retoryki.
Szczególną rolę odgrywa tu światło, które dzięki fakturze, niepowtarzalnej konstrukcji obrazów ulega rozproszeniu, podczas gdy portret – swoistej atomizacji, rozbiciu. Rozpoznawalna twarz, nawiązująca do znanej z pop kultury serigrafii – staje się lekka, ledwie zaznaczona, sugerując kruchość, nietrwałość, pozostawionego przez człowieka śladu obecności, owego niemal koronkowego, misternego, delikatnego wizerunku. Któryś z krytyków napisał o „ukrytej obecności figuracji”, o stawaniu się obrazu na oczach widza, o akcie twórczym, którego można być świadkiem, obserwując zmianę oświetlenia, lub – eksperymentując ze światłem.
Krytyka Kasperczyka nie kocha. Nie ma w jego sztuce narracji, nie ma czytelniej symboliki, nie ma nawet doskonałości rozwiązań formalnych, bo nie ma punktu odniesienia, konwencji do której bezpiecznie można by się odnieść, odwołać. W malarstwie Kasperczyka jest tylko Kasperczyk. W przypadku artysty doskonalącego wymyśloną przez siebie formę ekspresji – dużo to i bardzo niewiele zarazem. Dużo, bo trudno Kasperczyka powielać, naśladować, kopiować, powtarzać. Niewiele, bo gdzie mu tam do owych akademików i mistrzów, już za życia skazanych na pomnik. Tak, więc niby w Paryżu, ale jeszcze nie w Luwrze, niby we własnej pracowni, ale tak właściwie w przerobionej na użytek artystycznych działań – knajpie, niby w pełnym świetle, ale jeszcze nie w świetle reflektorów, nie na wielkiej scenie, a w teatrum własnym, osobnym, gdzie jest się specjalistą nie tyle od kreowania tak zwanego wizerunku, ile od przepychania farby przez płótno, czyli od (jak sam nazywa to z wdziękiem) po prostu „mokrej roboty”. A jednak… Świat Kasperczykiem podszyty okazuje się delikatny i piękny, nieskażony dotknięciem obcej ręki, poetycki, jedyny, urokliwy… To świat prawdziwego artysty, enklawa monochromatycznych szarości, bieli i rozświetlonych, pastelowych aż po róż czerwieni – przeciwstawiona jarmarcznej urodzie globalnego hipermarketu.