19.05.2012 – Pilska Noc Muzeów
19.05. 2012 (sobota)
16.00 – 24.00 trwało zwiedzanie wystawy malarstwa Wiesławy Markiewicz „Malowane światłem”. 16.00 – 19.30 trwały warsztaty plastyczne dla młodzieży z artystą malarzem Januszem Argasińskim.
20.00 Dr hab. Elżbiety Wasyłyk adiunkta w Akademii Sztuki w Szczecinie wygłosiła wykład pt. ”Między surrealizmem ekspresyjnym a mistyką w malarstwie Andrzeja Mikołaja Sobolewskiego” .
…………………………………………………………………………………………………………………………………………….
(…) Sobolewski był typem artysty postmodernisty, który w kulturalnej przestrzeni środowiska pilskiego wyłaniającej się w latach 70. XX-ego wieku z pustki wywołanej skutkami II Wojny Światowej jawił się jako niezwykle barwna postać, która nadawała ton różnorodnym działaniom artystycznym młodego środowiska plastycznego tworzonego przez absolwentów uczelni artystycznych, głównie krakowskiej ASP i poznańskiej WSSP. W pracach Sobolewskiego można odnaleźć cytaty różnych kierunków XX wieku: sztuki biednej, malarstwa faktury —asamblage’u, instalacji, heppeningu, performance’u i wątków konceptualnych. Jednak dziedziną, w której Andrzej Sobolewski wypowiedział się najpełniej i jak się okazuje —trwale jest malarstwo i realizacje około-malarskie, myślę tu o cyklu prac na płótnie zatytułowanym Poza obecnością. (…) (…) Malarstwo Sobolewskiego ulegało ciągłej transformacji stylistyczno —technologicznej i natłokowi pomysłów, które starał się dokładnie zwizualizować. Biorąc pod uwagę jego zainteresowania około teatralne i brak akademickiego ćwiczenia z natury w jego malarstwie do końca dominował: z jednej strony – często surowy realizm, z drugiej – surrealistyczna narracja literacka i rodzaj niepokornego a czasem przewrotnego mistycyzmu. Owa przewrotność nie wynikała jednak z braku szacunku do wartości tradycyjnych, religijnych, ale z krytycyzmu w stosunku do postaw konformistycznych i często bezmyślnych w społeczeństwie końca PRL-u i początków III Rzeczpospolitej. (…) ……………………………………………………………………………………………………………………………………….. (…) Moja ostatnia rozmowa z Andrzejem, krótko przed jego śmiercią, pozostanie we mnie na zawsze. Nie wiedzieć dlaczego z wielości symboli religijnych, które towarzyszyły jago barwnej, przewrotnej, buntowniczej – bo niepokojącej stereotypy i zawsze obfitującej w zaskoczenia naturze, wybrał krzyż, który w 1981 roku dźwigał idąc przez Trzciankę. Dlaczego krzyż? Pozostanie tajemnicą, co wydarzyło się w nim samym w czasie choroby? Człowiek o jego temperamencie mógłby sobie pozwolić na umieranie jako rodzaj kolejnej prowokacji. Sobolewski zrobił inaczej. W czasie otwarcia Salonu Pilskiego, w którym brał udział po raz ostatni, podszedł do mnie i przywitał się, co był dla mnie podwójnym zaskoczenia. Po pierwsze, ze zrobił to po raz pierwszy, a po drugie, że oprócz jednej krótkiej rozmowy na plenerze w Człopie nigdy z nim nie rozmawiałam. Zaproponował, abyśmy usiedli. Był słaby i wychudzony, ale w jego oczach pobłyskiwała iskra, której charakter próbowałam odgadnąć. Nie pytałam o nic, bo było mi jakoś niezręcznie. Słyszałam wcześniej, że choruje, ale nie przypuszczałam, ze aż tak… Zaczął do mnie mówić spokojnie i bez prowokacji i tym obłaskawił moje zaskoczenie. Powiem ci coś, co ty zrozumiesz. Byłem w szpitalu i gdy tam byłem wyspowiadałem się z całego życia. Czy ty wiesz jak mi dobrze? Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w nich pokój, to był rodzaj radosnego i jednocześnie dynamicznego porządku, którego dokonał w sobie przedzierając się prze gmatwaninę różnych okoliczności. Pomyślałam sobie potem, że może to było jego ostatnie działanie artystyczne, bo przeczuwając, że ktoś – może ja – kiedyś pisząc o jego barwnej twórczości, w której przedstawiał własną religijność i jednocześnie ją wyśmiewał, będzie miał do dyspozycji szczyptę mistycznego happyendu, jego własnej religijności, którą w sztuce kreował i jednocześnie wyśmiewał. Po dłuższej refleksji dochodzę do wniosku, że rozległy pokój jego wnętrza z jasnym okiem światła na jego wychudzonej twarzy nie mógł pochodzić rozszczepienia jaźni, ale z doświadczenia ponadrzeczywistego do którego dotarł rozrywając ostatecznie natrętnie przylegającą do twarzy folie. (…)
Elżbieta Wasyłyk
21.00 Koncert w wykonaniu kwartetu Camerata w składzie:Małgorzata Śmigielska – fortepian, Dariusz Śmigielski – skrzypce, Arkadiusz Śmigielski – skrzypce, Tomasz Śmigielski – wiolonczela pt.”W rytmie tanga, walca i czardasza”
22.00 Pokaz multimedialny rysunków Tadeusza Ogrodnika z autorskim komentarzem.
Prace do obejrzenia: www.ogrodnikxxl.blox.pl
(…) Siłą jego sztuki jest świadomy autentyzm zarówno obserwacji siebie i świata, jak przekazu pełnego wyrafinowanej ekspresji, która rodzi się bezpośrednio pod piórem i pędzlem, wynika z charakteru pisma, z wnikliwego słuchania własnego rytmu, a nie stylizacji. Bohaterowie jego prac podróżują bez początku i końca pogrążeni w nieskończonej ciągłości. Pokraczni, bezradni i niepewni próbują uciec przeznaczeniu. Bohaterowie zjawień z autobusów, ulic, barów, a także pracowni i wystaw przenikają się, nakładają swoje byty na byty innych, świadomi swej kruchości i małości. Tworzą duchową kronikę swego miejsca i czasu. Artysta precyzyjnie wyważa środki wyrazu, dawkuje niejako niezbędną i konieczną kombinację form otwierając drogę subiektywnego odczuwania i budzącej się refleksji ogólnoludzkiej. Nie mówi wprost, nie dopowiada lecz sugeruje, do których obszarów człowieczeństwa będzie się zbliżał. Trochę jak jazzmen kilkoma dźwiękami dotykający naszych wewnętrznych strun, jak standardów, które każdy kiedyś słyszał i nosi w sobie jak kod kulturowy. Praca na pozór nieskomplikowana – kilka zrazu plam w prawie monochromatycznej tonacji z kilkoma zarysami pędzlem machniętych postaci – prowokuje intrygę artystyczną, którą chce się podążać. Szczególną wagę odgrywa magiczne światło, które nie jest namalowane lecz emanuje wprost z podłoża (jak z monitora) i w miarę percepcji pulsuje także w partiach ciemnych, dzięki czemu także i one świecą bogactwem odcieni i struktur. Stopniowo wprowadzani jesteśmy w świat tajemniczy, skonstruowany w najdrobniejszym geście ku narastającemu poczuciu zawieszenia czasu. Kiedy twórca usiłuje dotykać niedotykalnego, metafizyki i bólu istnienia nastrój tych prac bywa zazwyczaj smutny. W twórczości Tadeusza Ogrodnika autentyzm przeżywania smutku implikowany jest tajemnicą, smutek jest tu odbiciem uniesienia. Bez tego poznane staje się oczywiste, banalnieje, przestaje wystarczać i elektryzować. (…)
Anna Lejba