14.03.2014, godz. 19 00 – 37. Interdyscyplinarne Spotkania Twórców – CZŁOPA 2013; „WOLNOŚĆ TO RÓŻNORODNOŚĆ”

14.03.2014, godz. 19 00 – 37. Interdyscyplinarne Spotkania Twórców – CZŁOPA 2013; „WOLNOŚĆ TO RÓŻNORODNOŚĆ”

,,Wolność artysty jest

jednocześnie poszukiwaniem
i odkrywaniem tego, czego
się jeszcze nie zna,
lecz z pewnością przeczuwa.”

Agnieszka Balewska

Proponuję wolność.

Lucyna Pach

 

Uczestnicy pleneru:

Alfred Aszkiełowicz / Chodzież /
Piotr Bąk / Katowice /
Rafał Boettner-Łubowski / Poznań /
Paulina Brodowska / Poznań /
Mariusz Gutowski / Poznań /
Marta Mrówka / Piła /
Dariusz Kaca / Kutno /
Lucyna Pach – komisarz pleneru / Piła /
Marta Tomaszewska – Gruszka / Gdańsk /
Dariusz Zatoka / Poznań /
W O L N O Ś Ć / S Z T U K A / P L U R A L I Z M
Wydaje się, że absolutna wolność w dostępnym nam świecie nie istnieje. Jest zjawiskiem wzorcowym, idealnym, mitycznym i niemożliwym tak naprawdę do całkowitego osiągnięcia. Tak samo zresztą, nie ma jedynej, niepodważalnej prawdy, bezsprzecznie obiektywnych form pamięci czy absolutnie słusznych systemów politycznych, społecznych czy ideologicznych. Bezgraniczna wolność bywa też niestety niezwykle iluzorycznym mirażem, kiedy mowa o sprawach samej sztuki. Z jednej strony, w naszej wyobraźni i świadomości bardzo silnie zakorzeniony jest „fantazmat” pełnej wolności artysty, jakże często bowiem chcemy wierzyć, że podstawową regułą tworzenia jest właśnie absolutna swoboda i że wszystko w sztuce powinno zależeć od niczym nieskrępowanej woli artysty, a sam twórca jest jednostką niezależną i suwerenną. Okazuje się tymczasem, że niemalże każdy twórca podlega rozmaitym uwarunkowaniom: społecznym, politycznym, rynkowym, czy ekonomicznym – a więc, w większym lub mniejszym stopniu, jest zdeterminowany przez ich oddziaływanie i potęgę. A jednak gdyby nie idealistyczne marzenia o osiąganiu określonych pułapów wolności, nie doszłoby zapewne do wielu istotnych i ważnych przewartościowań artystycznych i nie powstałoby wiele ważnych i cenionych dzieł sztuki, czego potwierdzeniem nie muszą być oczywiście tylko i wyłącznie dokonania XIX-wiecznych buntowników, czy radykalnych artystów-anarchistów ubiegłego stulecia.

Warto również pamiętać o tym, że sztuka bywa też uwikłana w rozmaite ideologie, zarówno stricte artystyczne, jak i społeczne, religijne, obyczajowe czy polityczne. W XIX wieku niewolił artystów eklektyczny akademizm, w średniowieczu wolność ograniczać mogły dogmaty religijne, w wieku XX polityczna ideologia nazistowska destrukcyjnie wpływała na swobodę wypowiedzi twórczej, nie wspominając już o działalności cenzury w krajach o ustroju komunistycznym, czego efekty znamy także z własnej, nie tak odległej przecież historii. Ale czy obecnie nie istnieją również systemy i uwarunkowania ograniczające sfery twórczej wolności na aktualnej, polskiej scenie artystycznej? Czy przykładowo w Polsce nie istnieje współcześnie sztuka oficjalna, silnie popierana przez prestiżowe, krajowe instytucje artystyczne? Czy przesądy zakademizowanej XX-wiecznej awangardy nadal nie ograniczają perspektyw aktualnej edukacji artystycznej oraz instytucjonalnej obecności określonych artystów i reprezentowanych przez nich postaw twórczych? I czy wreszcie w Polsce i na świecie w pewnych przypadkach kuratorzy i ich władza nie stają się ważniejsi od artystów i spraw samej sztuki? Nie łudźmy się, że na wspomniane pytania można nie odpowiedzieć twierdząco.

A rygory rozmaitych konwencji artystycznych? Nie bójmy się stwierdzić, że w sztuce wiele zależy od takich właśnie ram i ograniczeń. Czasem tkwimy w obrębie pewnych „kanonów” twórczych, nawet nie zdając sobie z tego w pełni sprawy. Niektóre z owych „norm”, szczególnie dzisiaj, mogą sprawiać wrażenie maksymalnie liberalnych postaw twórczych, a jednak ich rygorystyczne przestrzeganie może się stawać aktami „konwencjonalnych” powtórzeń, na przykład stylistyk „odkrywanych” w swoim czasie przez XX-wieczne awangardy. Bezkrytyczne powtarzanie wyuczonych schematów oraz ślepe naśladowanie nawet najbardziej prestiżowych stylistyk – wskazywać może na kolejny obszar ograniczeń, na które skazany może być współczesny artysta. Artysta, który paradoksalnie z drugiej strony, i być może słusznie, bardzo często ulegać może obecnie pokusom twórczych transgresji, czyli przesuwaniu istniejących granic sztuki, czy też rozszerzaniu możliwych obszarów realizowania się jej rozmaitych kreacji twórczych. Czy można jednak pokonać wszystkie granice w imię stwarzania szeroko pojmowanego współczesnego artystycznego artefaktu? Mam w tej kwestii wiele wątpliwości, choćby natury etycznej, bo czyż przykładowo pod sztandarem koncepcji artystycznych można, dajmy na to: krzywdzić lub upokarzać drugiego człowieka?

A jednak marzenia o poszerzaniu wolności artystycznej i dzisiaj wydają się istotne, tym bardziej wtedy, gdy uświadamiany sobie konteksty rozmaitych jej współczesnych ograniczeń. Ich rozsądne i dojrzałe jednocześnie realizowanie może i dziś doprowadzać nas do wielu zwrotów, pozytywnie pojmowanych zmian, czy co najważniejsze: do stwarzania ciekawych dzieł sztuki. Być może nie sposób osiągnąć w tym względzie „totalnego zwycięstwa”, ale wszelkie próby przeciwstawiania się, zarówno doktrynerskim ograniczeniom „czysto” instytucjonalnym współczesnego świata, jak i pokonywaniu własnych wewnętrznych ograniczeń i rutynowych artystycznych przyzwyczajeń – prowadzić nas może do zbliżania się do „nieosiągalnego” ideału, o którym marzymy, lecz który tak naprawdę zdaje się po prostu nie istnieć. Wypracowanie relatywnie pojmowanych obszarów wolności wiąże się także z jeszcze jedną, moim zdaniem, arcyważną wartością. Chodzi o tolerancję, otwarcie na różnorodność, szacunek wobec odmiennych postaw i sposobów odczuwania, a także na pluralizm poetyk i tropów twórczych poszukiwań. Jeśli sztuka bywa odbierana jako „odbicie” świata rzeczywistego, to niech i w jej zwierciadle odbija się także jego bogactwo i rozmaitość. Bo czyż jednym z najwspanialszych owoców poszerzania obszarów wolności nie staje się pluralizm doświadczeń, w tym i tych o charakterze kreacyjnym i czysto artystycznym? Powyższe zdanie wydaje się być oczywistym pytaniem retorycznym, każdy z nas bowiem zna na nie odpowiedź, lecz stawianie go każdorazowo ma sens, jest bowiem rodzajem przypomnienia o tym, co powinno odróżniać naszą kulturę od wielu cywilizacji epok minionych. Czy jednak obszary kultury współczesnej zawsze przepojone są rozsądną tolerancją? Niestety na to pytanie nie sposób już udzielić jednoznacznej i satysfakcjonującej jednocześnie odpowiedzi.

Rafał Boettner-Łubowski

 

Wolność jako stan umysłu.

Cykl kompozycji „Bez tytułu”, autorstwa Lucyny Pach… Usta – synteza osobowości człowieka. Usta – byty niezależne, osobne, wyjęte z kontekstu twarzy, pokazane na ciepłym, utrzymanym w bladych tonacjach różu, połyskliwym, laserunkowym tle. Usta – symbol perfekcyjnie wykreowanej kobiety, starannie pociągnięte szminką, z lekka rozchylone, zmysłowe – zawsze w niecierpliwej gotowości do podjęcia dialogu, nawiązania rozmowy, harmonijne, żurnalowo doskonałe. Niekiedy złożone do ciszy jak dłonie do modlitwy, oczekujące szeptu, poszeptu, poszumu, który obudzi górną wargę, odsłoni nienaganną biel zębów, wyzwoli perełki słów, kaskady zdań, lawinę skojarzeń i myśli. Oko w oko z ustami. Twarzą w twarz… jak w teatrze. Usta w usta… jak w momencie przywracania życia, gdy serce przestaje bić.

Rzadko kiedy krytyk ma okazję stanąć „twarzą w twarz” z dziełem sztuki, w ciszy, w skupieniu, poza owym barwnym zgiełkiem wernisażu, który tak bardzo lubimy i który niewątpliwym świętem dla artysty. Taką szansę daje moment poprzedzający montaż wystawy, bo właśnie wówczas, gdy prace ustawione jeszcze pod ścianami w dość przypadkowe układy i konfiguracje – między tym, komu dane napisać, a tym kto utrwalił swe emocje na płótnie, na papierze, na kliszy – dochodzi do wielce osobistego, niemal intymnego kontaktu.

Wydaje się także, że szczególnie trwałą, prawdziwą i naturalną potrzebą rozmowy z odbiorcą przepojone są kompozycje mówiące o kondycji współczesnego człowieka, o jego miejscu w świecie masowej wyobraźni, o jego alienacji, zniewoleniu i o granicach, które sztuka ma prawo przekraczać by obudzić w nim rzeczywisty niepokój, wrażliwość, otwartość na wartości humanistyczne. Do kręgu takich właśnie prac, odwołujących się do pewnej narracji, do owej (tak nie zawsze lubianej przez artystów sztuk wizualnych) „literackości” – należą przejmujące w istocie, posługujące się eleganckim i wyrafinowanym szeptem – wyważone, oszczędne w doborze środków ekspresji, rozbielone kompozycje Marty Tomaszewskiej – Gruszki („Pan A”, „Pan B”) oraz obraz olejny Marty Mrówki, zatytułowany po prostu: „Leszek”.

Bohater obrazu, znany z imienia, obdarzony wyrazistą, rozpoznawalną osobowością, nie symbol człowieka, a człowiek konkretny (kilkunastoletni chłopak, o głęboko osadzonych oczach, z grzywą jasnych włosów nad czołem) upozowany jak w kadrze monochromatycznej fotografii, uważnie wpatrzony „w obiektyw” – zdaje się trwać poza kontekstem dynamicznie zmieniających się zdarzeń.

Podobnie zniewoleni przez formę, przez konwencję poprawnego, opartego na harmonii i wewnętrznym porządku przekazu – wydają się być potraktowani umownie, szkicowo – „Pan A” i „Pan B”, swoiste wytwory naszej, zmierzającej ku uprzedmiotowieniu i unifikacji człowieka – cywilizacji. Zniewolenie okazuje się tu wyrafinowanie estetyczne, komfortowe, przyjazne, niemal niezauważalne. Postacie oddzielone parawanem kruchych, transparentnych pionów lub symboliczną linią, sugerującą istnienie, czy może tylko wirtualną obecność prętów kraty – nie podejmują walki, nie poszukują wyjścia, czekają aż pochłonie je gładka płaszczyzna bieli.

Metaforyka rozświetlonej bieli powraca także w kompozycjach Piotra Bąka z cyklu „Trylobity”, gdzie chropawość podłoża tworzy doskonałe dopełnienie wizerunków owych tajemniczych, prehistorycznych tworów, zatrzymanych w stanie skamieniałości, uśpienia przez miliardy lat. Wypadałoby zatem zapytać o trwałość śladów pozostawionych przez człowieka wobec trwałości owych dowodów trwałości Natury, o kruchość i ulotność naszego „Ja” wobec egzystencji doskonałej formy stawonoga wypełnionej po brzegi kamiennym sensem. Szkicowość i nerwowość kreski, agresywne refleksy rysujące linie misternych, ozdobnych szkieletów i pancerzy, promienie chłodnego światła – wszystko to czyni trylobity zamkniętymi w pułapce czasu, pozornie martwymi i równocześnie uniwersalnymi bytami.

Do form uniwersalnych, dokumentujących kontakt człowieka z Absolutem, z duchowością Natury, z Kosmosem – odwołuje się także Dariusz Kaca, twórca grafik i obrazów olejnych z cyklu „Za kurtyną – W deszczu”. Artysta zaintrygowany nadrzędną strukturą Wszechświata, objawiającą się zarówno w potrzebie poszukiwania owego „rozumu wszechrzeczy”, Logosu jak i w przekonaniu, że na scenie Wielkiego Teatrum, w monumentalnej ciszy dokonuje się nieustanny dramat kreacji i rozpadu, tworzenia i unicestwiania, zapadania w chaos i zmierzania ku harmonii – ogranicza się do zapisu kolejnych stadiów, etapów, stanów ludzkiej podświadomości. To właśnie ona, w połączeniu z intuicją i przeczuciem czyni to, co pozornie oczywiste i jasne – metafizyczną zagadką, owianą aurą mistycznej Tajemnicy.

I tak w kompozycjach pokazanych na wystawie migotliwe kropelki deszczu unoszą się i wirują, tworząc półprzejrzyste przesłony, zza których przesącza się światło, rozedrgane, wielobarwne, odrealnione, sugerujące istnienie tego, co niewidzialne dla oczu i niepoznawalne ostatecznie, zmysłowo.

Ową dwoistość egzystencji przedmiotu, obdarzonego utajonym życiem duchowym, duchowością ukrytą pod warstwami pozornie oczywistych i znanych form – odkrywa zarówno Paulina Brodowska, autorka papierowych kolaży i instalacji, wykorzystujących transparentne tkaniny, lekkość i kruchość materii, jak i fotografik Dariusz Zatoka, nadający elementom zaczerpniętym ze świata natury walor wewnętrznego, tajemnego piękna.

W kompozycjach Pauliny Brodowskiej sens istnienia człowieka ujawnia się w owym odwiecznym zderzeniu kreacji, maski i roli (a więc tego, co celowo odkryte i ostentacyjnie demonstrowane, obnoszone wobec zbiorowości) z tym co utajone, zawoalowane, zakryte koronkową, ażurową, misterną przesłoną. Bohaterowie najczęściej zmierzających w stronę monochromu, rozbielonych, pastelowych kompozycji – uchylają rąbka Tajemnicy (metaforycznie i dosłownie), pozwalają domyślać się wnętrza, ale nigdy nie przekraczają granic. Autorka podchodzi bowiem do problemu egzystencji współczesnego człowieka z filozoficznym dystansem, przypominając o umowności kostiumu i teatralności gestu, o owej konieczności umiaru, bez którego nie ma refleksji i tak charakterystycznej dla jej prac aury poetyckiej zadumy, wewnętrznego wyciszenia, spokoju.

Utajone życie przedmiotu ujawnia także Dariusz Zatoka w swych doskonałych formalnie, także za sprawą stosowania techniki fotografii cyfrowej – imitacjach. Proces tworzenia wiedzie tutaj jednak w odwrotnym, niż w przypadku prac Pauliny Brodowskiej kierunku, co wiąże się także z odmiennością materiału, medium. Postmodernistyczna fotografia okazała się bowiem doskonalsza, niż zapisany cyfrowo obiekt. Obraz utrwalony dawno już przewyższył doskonałość Natury i stał się bytem niezależnym, autonomicznym, bardziej przekonywującym, niż oryginalny przedmiot stanowiący inspirację dla owej wirtualnej symulacji.

W konsekwencji twórca fotogramów nie tyle zapisuje to, co „widzi”, ile kreuje pewną warstwę znaczeniową nowej, a jednocześnie bardzo ułudnej „realności”, która rozpoczyna byt własny, wymykający się woli podmiotu i z czasem zastępuje w świadomości odbiorcy byt realny, tracący w owej konfrontacji na znaczeniu.

Rysując ostrym, intensywnym w kolorze światłem ażurową strukturę gałęzi, rozrośnięte korony drzew, misterną plątaninę wywodzących się z tradycyjnie pojmowanego pejzażu form – artysta zdaje się podejmować dyskurs z Jeanem Baudrillardem, który analizując zjawisko kultury masowej – demaskował ową hiper realność, w której znak, symbol, symulacja rzeczywistości okazywała się bardziej istotna, niż materialny pierwowzór, oryginał.

Cóż zatem pozostaje twórcy „zanurzonemu” w pop kulturze, w świecie kolorowych imitacji i tandetnych, jarmarcznie krzykliwych znaków?

Czy konsekwentne podążanie własną drogą, jak dzieje się w przypadku przywiązanego do klasycznych technik malarskich Mariusza Gutowskiego, przyjmującego jednoznaczną postawę: ”I’m just working” i bezceremonialnie odwracającego spojrzenie od tego, co zewnętrzne, kulturowo i emocjonalnie obce?

Czy może podejmowanie dialogu z czasem minionym, postrzeganym przez pryzmat nowych technik i możliwości jakie daje era komputerowa, z zastrzeżeniem, że obok praktyk w zakresie kreacji, eksperymentu, tworzenia arte-faktów – liczą się także rozważania teoretyczne, owa refleksja i dystans krytyka, który nie tylko powołuje do życia nowe byty, czując się zapewne nieujawnionym Demiurgiem, animatorem, ukrytą pra-przyczyną i wreszcie – nierozpoznanym do końca sprawcą istnienia, ale także potrafi o nich lapidarnie i jasno, wyraziście, logicznie mówić?

Taka postawa wydaje się być bliska artyście i teoretykowi sztuki – Rafałowi Boettener – Łubowskiemu, twórcy który jak sam podkreśla – pozostaje „ukryty” za swym dziełem, wypowiadając się z równym powodzeniem poprzez formy przestrzenne, instalacje, rzeźbę, druk cyfrowy i malarstwo, co poprzez komentarz literacki, eseistykę, teksty programowe i krytyczne.

W nieco inny sposób, „ukryty” za swym dziełem wydaje się pozostawać Alfred Aszkiełowicz, autor niewielkich, kameralnych akwareli, wymagających mistrzostwa warsztatu i niezwykłej pokory wobec utrwalanego na papierze fragmentu pejzażu, studium malwy, migoczącej w słońcu łąki, czy obsypanej owocem jabłoni. Pobrzmiewa tu, tak rzadko spotykana we współczesnej plastyce, bliska franciszkańskiej prostocie i beztrosce, potrzeba afirmacji życia, fascynacji pięknem, spokojem i ascezą egzystencji w harmonii z Naturą i światem.

Tak, więc dla artysty wolność ma zawsze (niezależnie od wielości konkretyzacji i niuansów, odcieni tego pojęcia) znaczenie szczególnie istotne – wiąże się bowiem z możliwością manifestacji własnego „Ja”, z demaskowaniem, odkrywaniem, niekiedy także poddawaniem deformacji, przerysowaniom tego, co wewnętrzne, ukryte, co nie zawsze (w odczuciu tak zwanej zbiorowości) owego ujawnienia „godne”. To właśnie bowiem poczucie wolności, zawodowej dumy, a w konsekwencji potrzeba przyznawania sobie prawa do podążania drogą własną, niezależną od oczekiwań krytyka i odbiorcy – zrodziła (już na przełomie XIX i XX wieku) podstawy buntu minionej awangardy, która w miarę upływu lat stawała się coraz bardziej poprawna, wyciszona.

Akcją artysty u schyłku XX wieku była kreacja, demonstrowanie, celowe i rozmyślne prowokowanie, gdyż tylko zaatakowany i zadziwiony odbiorca – aktywnie uczestniczył (jak wówczas wierzono) w procesie komunikacji, reagując czasem w sposób spontaniczny i emocjonalny, czasem wyrafinowanie przemyślany, zawsze jednak mający posmak skandalu.

Dzieło sztuki miało bowiem obowiązek bulwersować i drażnić, ranić mieszczańskie gusta, powalać celnością metafor, oburzać szarganiem świętości, kwestionowaniem autorytetów, systemów wartości i postaw skazanych nieodwołalnie na pomnik lub może tylko na „niebyt” w sterylnej ciszy muzeum.

Współczesny artysta poszukuje w sztuce schronienia, możliwości odsunięcia się od brutalnego, zdominowanego polityką i ekonomią, konfliktami i nienawiścią, perspektywą totalnej wojny – świata. W tej sytuacji sztuka okazuje się Edenem, owym Rajem Utraconym, lub może traconym właśnie – ku któremu należy podążać samotnie, wąską, zapewne zarośniętą i nieco dziką, zatrzymującą ostatnie refleksy słońca – ścieżką wiodącą ponad otchłanią.

 

Małgorzata Dorna, Piła 2014.

 

 

 

 

 

http://photosynth.net/view.aspx?cid=3d0a4e4d-6a7c-461a-90c8-161e1af37308

http://photosynth.net/view.aspx?cid=ab99fe00-747f-42e8-bba0-091d4627dcd5

 

Katalog Człopa 2013.

 

 

 

 

 

Skip to content