10.04.2015 – TOŻ SAMOŚĆ / IDENTITÉS PLURIELLES
TOŻ SAMOŚĆ
Punktem wyjścia do realizacji projektu artystycznego Toż samość jest zestawienie postaw twórczych współczesnych artystów pochodzenia polskiego żyjących i pracujących we Francji z artystami działającymi w Polsce w celu konfrontacji indywidualnych interpretacji pojęcia tożsamości. Wobec tego wydawać by się mogło, że najważniejszym analizowanym czynnikiem winna być tożsamość narodowa czyli zgodnie z definicją „poczucie odrębności wobec innych narodów kształtowane przez czynniki narodowotwórcze takie jak: symbole narodowe, język, barwy narodowe” i co ma dla nas jeszcze większe znaczenie „świadomość pochodzenia, historia narodu, świadomość narodowa, więzy krwi” oraz „ stosunek do dziedzictwa kulturowego”.
Propozycja takiej postawy i wyznaczonej w definicjach drogi tożsamości narodowej wydaje się obecnie nieco anachroniczna. Myślenie, iż „pozytywnym wyrazem tożsamości narodowej jest patriotyzm, a negatywnym szowinizm” również budzi negatywne skojarzenia. Zatem nasze poszukiwania tożsamości zostały zobrazowane ponad granicami państw czy terytoriów. W rezultacie każdy z zaproszonych do projektu artystów miał w kilku zdaniach skomentować swój stosunek do pojęcia tożsamości aby ułatwić nam zrozumienie zgłoszonych do projektu prac. I tak przekonaliśmy się, że również artysta tworzy swoją tożsamość w indywidualny sposób, najczęściej przez nakładanie się różnych, także przeciwstawnych wpływów.
I mimo, że wpływy te nie zawsze są zbieżne, artyści usiłują poukładać je intuicyjnie tak, by wzmacniały się wzajemnie, nie powodowały dysonansu lecz raczej budowały spójną tożsamość kulturową czy artystyczną. Krzewienie elementów kulturowych, które wzmacniają tożsamość kulturową narodu jest ważne, gdyż ludzie bez poczucia miejsca, posiadanego dziedzictwa i nie przywiązani do tradycji w danym kraju, nie są w stanie umacniać swojej własnej tożsamości. Należy pamiętać, że tożsamość artysty budowana jest w nieco inny sposób. Artystyczna tożsamość wykracza bowiem poza ramy narodowe i nie rezygnując nawet podświadomie z tradycji narodowych poszukuje elementów wspólnych, tożsamych z dziedzictwem kultury europejskiej a nawet światowej.
Popatrzmy zatem jak problem Tożsamości interpretują artyści biorący udział w wystawie.
Christian Glusak wyjaśnia – Ogórkowa Historia, to jest to, co łączy mnie z moimi korzeniami. Wcześnie osierocony, bardzo słabo znałem dziadków, polskich emigrantów, którzy osiedlili się w Altkirch. Widziałem ich 3 lub 4 razy w moim życiu. Spotkania te były również bardzo dziwne, bo nie było rozmowy z powodu bariery językowej. Więc patrzyłem w milczeniu i oglądałem ich maleńkie mieszkanie. Pamiętam garnek wrzącej wody umieszczony na piecu opalanym drewnem, mały ołtarz składający się z różnych przedmiotów kultu, zainstalowany w kuchni a szczególnie wyraźnie widzę ogromny słój wypełniony ogórkami, skąpanymi w słonej wodzie z kamieniem na górze, aby utrzymać je w zalewie… Polska dla mnie sprowadza się przede wszystkim do niemych dziadków, obrazów – jak również zapachu – ogórków, które się kiszą u podnóża ich łóżka, nadając tytuł tej serii zdjęć.
Grzegorz Bienias we wstępie do katalogu pisze: obsesyjnie i trochę bezradnie staram się w jednej przestrzeni jednym czasie wywołać mnogość zdarzeń, kronikę różnych nakładających się na siebie warstw pamięci. Mieszam wspomnienia z wyobrażeniami, tak jakbym nie zważając na co chwila psującą się kamerę kręcił amatorski film. Jak trafnie zauważa Henryk Cześnik; gdybym miał gdziekolwiek szukać związków Bieniasa z tak ważnym dla każdego artysty problemem tradycji (a w naszym przypadku również poszukiwania własnej tożsamości w sztuce) to tylko tu, w momencie pewnej zbieżności malarstwa ze scenografią, rekwizytem, przestrzenią teatralnej sceny, do której często porównuje się nasze życie.
A tak w kontekście tych analiz wyglądało opisane przez Bieniasa spotkanie ze schorowanym i poruszającym się na wózku Balthusem odbierającym doktorat HC na ASP we Wrocławiu. Kiedy zakończono oficjalną uroczystość i pogasły światła…podszedłem do Balthusa i zamieniłem z nim kilka słów. Spotkanie z tą legendą malarstwa wywarło na mnie duże wrażenie. Na koniec okazało się, że nie ma kto znieść go po schodach…Pomogłem mu dostać się do wyjścia. Był bardzo lekki….
W sztuce światowej źródeł twórczości Adama Brinckena upatrywać należy w udramatyzowanych kompozycjach bezprzedmiotowych. Zresztą artysta w rozmowach chętnie przyznaje się do swoich fascynacji sztuką informel. Inspirację stanowiły dlań obmyte wodą tafle nagrobków na cmentarzu w Grudziądzu, w których malarz obserwował odbijające się niebo, cienie drzew czy lśniące w słońcu krucyfiksy. Od tego roku, zauważał krytyk Andrzej Matynia, Brincken na zawsze opuszcza płaszczyznę obrazu, aby tworzyć obiekt przestrzenny z workowej juty, akrylu, farb olejnych, tempery, asfaltu, past głuszących, piasku, uprawiając jednak przez cały czas proceder malowania. Tę technikę artysta nadal stosuje, tworząc od 2000 roku cykl Genesis. Księga Rodzaju Genesis jest księgą historyczną, nie relacjonują jednak dokładnie faktów, ale zawiera echa pewnych faktów historycznych i doświadczeń dziejowych narodu żydowskiego. Niektóre opowiadania mają tworzywo wspólne z kulturalnym dorobkiem starożytnego Wschodu. Grecka nazwa księgi (genesis) wiąże się ze słowem „geneza”, czyli „początek”, staropolski rodzaj (czyli narodziny).
Bernard Pyrlik Cheni o tożsamości mówi tak: Wspólne Spojrzenia na problem tożsamości, definiują paradygmat podstawowy tam, gdzie atawistyczne doznania sensoryczne spoczywają sobie nonszalancko gdzieś w głębi szuflad. Wszystko dzieje się tak jakby funkcją tych szuflad było porządkowanie, zapominanie, definiowanie, klasyfikowanie, przekazywanie, przygotowywanie, pokrywanie patyną przedmiotów, które się w nich znajdują, uczuć, punktów odniesienia; materialnych i niematerialnych. Wszystko po to, aby przetworzyć to co jest wspomnieniem wielowarstwowym i co wystaje ponad Wspólne Spojrzenia.
Daniel Dyminski – to artysta pochodzenia polskiego po dziadkach, których rodzinne korzenie sięgają do Węgier i ex Czechosłowacji. Urodzony w Alzacji, regionie “międzygranicznym”, naznaczonym kulturą niemiecką i francuską. Jego rodzina jest rozrzucona po całym świecie. Czy możliwe jest wobec tego przywiązanie swoich uczuć do jednego tylko kraju? Takie pochodzenie nakłania do refleksji na temat definicji pojęcia narodu, jego flagi, jego hymnów narodowych…Jest zatem niemożliwe, aby czuć się inaczej niż Obywatelem Świata! Ontogeneza, filogeneza powodują, że przeciwstawia się jeden naród drugiemu narodowi. Takie właśnie rozważania są przedmiotem poszukiwań twórczych Daniela Dyminskiego. Jest artystą multimedialnym, tworzy instalacje, cykle fotograficzne, maluje…. jego happeningi dotykają symboliki dysfunkcji naszego społeczeństwa w dziedzinach ekonomii, polityki, socjologii…Sam mówi o sobie: Żyjemy w okresie bez wojen lecz przemoc nadal istnieje: moją rolą jest, nie aby sprawiać przyjemność widzowi, ale zaprosić go do refleksji nad innymi możliwymi drogami ludzkości.
Lucienne Smagala spędziła swoje dzieciństwo w atmosferze pracowni krawieckiej matki. Patterns – (Topologia tożsamości) to cykl prac, w których autorka Lucienne Smagala wykorzystuje do komunikacji z odbiorcą szablon krawiecki. W bogaty sposób (przy użyciu różnych technik), korzystając z własnej wyobraźni, wprowadza odbiorcę w świat znaków-symboli współistnienia perspektywy psychologicznej, socjologicznej oraz semiotyczno-strukturalnej. Komunikacja ta wyzwala czynnik humanistyczny i transcendentalny. Artystka adaptuje ogólnie przyjęty i zrozumiały dla każdego odbiorcy schemat linii i cyfr aby swobodnie przejść od prac malarskich do geometrii trzeciego wymiaru – rzeźby. Refleksja artystki koncentruje się na topologii tożsamości pojmowanej nie tylko w odniesieniu do jednostki ale też w ramach danej społeczności oraz kultur.
Teresa Żebrowska o tożsamości mówi tak. … Ma wiele twarzy. To podobieństwo do kogoś lub czegoś, to wzór do naśladowania czy do osiągnięcia. To identyczność, t o ż s a m o ś ć. Rozumiana często jako nowa informacja w znanej rzeczywistości, utożsamiana z tym, co już wiemy, co określa się jako identyfikowanie. Ale ponieważ jej podłożem jest głównie kod genetyczny, tożsamość to także nieoczekująca zmian jednakowość identyfikacja i samookreślenie. To poczucie szczególności, a jednocześnie korelacja w obrębie rodziny, układu, grupy, środowiska w którym odgrywa się określoną rolę. Wielokulturowość i wielonarodowość mojej Rodziny, niepowtarzalność jednostki i koncepcja siebie czyli świadomość i indywidualność jej członków, a jednocześnie świadomość kontynuacji stanowią o mojej tożsamości. Tożsamość, to wizja własnej osoby oraz projekcja postaci, uczuć, wspomnień i wyobrażeń, które w sobie noszę. Trudno bowiem kreować tożsamość indywidualną, tworzyć obraz siebie bez tożsamości Rodziny – fundamentu tożsamości osobowej, bez możliwości identyfikacji, grupy odniesienia, przeszłości, bez osób znaczących i dziedzictwa kulturowego.
Sugestia własnej obecności w fotografiach Janusza Leśniaka wydaje się być również poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie o własną tożsamość. Artysta dokumentuje plamę swego cienia naznaczając nim różne przestrzenie, zmienne faktury i krajobrazy, próbuje odnaleźć właściwą formę, kształt swojej postaci, a przez to siebie w otaczającej go rzeczywistości. Tożsamość, jako wizja własnej osoby w tym wypadku przybiera postać cienia, a więc „ja” mogącego być widzianym przez sam podmiot, „ja” percypowanego zewnętrznie, ale przy tym każdorazowo innego, niepowtarzalnego, w zależności od czasu i miejsca, kształtowanego przez rzeczywistość dokoła. Z drugiej strony cień, sam w sobie pozbawiony cech indywidualnych, nie mogący być przyporządkowanym bezsprzecznie wyłącznie do swego właściciela, utożsamia go z tzw. everyman’em, jak pisze sam autor…. pozbawionym wszelkich cech jednostkowych, narodowych i innych – człowiekiem w ogóle, o którego duszę walczą dobro i zło. Patrząc współcześnie i idąc tropem Junga, można powiedzieć, że u tego człowieka podświadomość łączy się ze świadomością w procesie indywidualizacji. W mojej twórczości jest ona grą światła i cienia, czyli wizualizacją procesu oczyszczenia oraz ostatecznym etapem przekształcenia chaosu w harmonię.
Leszek Żebrowski
„Toż – samość”, mojość, twojość, a może także i… „naszość”
„Dobry okulista i wprawny psychoanalityk (nie amerykański) – przywróci Panu zdrową wyobraźnię i jasność widzenia”
– zapis w księdze z „Wystawy Objazdowej” prac jednego z najwybitniejszych polskich malarzy drugiej polowy XX wieku, 1978 – 1980
W początkach XXI wieku specyficzną karierę robią neologizmy oparte na (jakże przykrej dla miłośników poprawnej polszczyzny) redukcji fragmentów słów, uchodzących do niedawna, z racji swej „prymitywnej” jednoznaczności – za banalne, czyli po prostu zrozumiałe. Nieprzypadkowo zatem termin „Toż samość” w przeciwieństwie do nadużywanego niegdyś przez psychologów słowa „tożsamość” – przywodzi na myśl nie tylko szereg synonimów, takich jak: „osobowość”, „indywidualność”, „charakter”, ale także (dzięki wyraźnie ironicznemu zabarwieniu) cała gamę humorystycznych, prześmiewczych skojarzeń. Nie zawsze jednak znajdują one potwierdzenie w dziele sztuki, traktowanym na prawach manifestacji osobowości artysty, ale odnaleźć można ich echa, w koncepcji obecnie pokazywanej w galerii BWA w Pile – wystawy, zatytułowanej „Identités plurielles”, co w dowolnym przekładzie oznacza „jedność, identyfikacja w wielości”.
Poszukiwanie tożsamości, szczególnie w przypadku artysty, który wyrastając z owej nieco zgrzebnej i swojskiej „samości” wkracza w wielki i obcy świat multikulturowej społeczności, społeczności globalnej – to sprawa zdecydowanie poważna, tym bardziej problematyczna, znacząca, że można ją postrzegać przez pryzmat wielości doświadczeń, twórczych wrażliwości, estetyk. I tak Chrystian Glusak odkrywa swą tożsamość sięgając do (skrywanych zazwyczaj wstydliwie) pokładów naiwności, świeżości i delikatności zadziwionego, przedwcześnie dojrzałego dziecka. Taki odbiór pokazanych na wystawie fotogramów i aranżacji przestrzennych sugeruje zapisane w katalogu wyznanie, cenionego obecnie we Francji malarza, projektanta, fotografika, człowieka któremu, podobnie jak bohaterowi „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego – świat dzieciństwa kojarzy się z milczeniem, obcością kulturową i językową dorosłych. Tożsamość odkrywana w bolesnej, przejmującej ciszy – to przede wszystkim fragmenty zapamiętanych i niepojętych obrazów, ascetycznych i poprzez ową ascezę, oszczędność – symbolicznych przedmiotów i scen, to wreszcie magia kolorów, zapachów, zielonych ogórków zanurzonych w przejrzystej, wonnej zalewie, ogórków na których chropawej powierzchni wyobraźnia dziecka dokonuje projekcji wizerunków kochanych, łagodnych, a przecież tak już nierealnych twarzy.
Odmiennie ową wędrówkę „ku źródłom”, wędrówkę w głąb siebie traktuje Grzegorz Bieniaś, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Tworząc polifoniczne, zagęszczone wielością pozornie przypadkowych form, chaotycznych plam i zacieków, splątanych linii, narośli, przenikające się, rozrastające struktury (monotypia na płótnie) – artysta poszukuje uniwersalnego, nadrzędnego porządku, owego mikrokosmosu, z którego wyłoni się rozpoznawalny, możliwy do nazwania – kształt. Tu wszystko rozgrywa się in statu nascendi, na oczach i w obecności widza, tak jakby wydobywanie z magmy, z materii pamięci charakterystycznych konstrukcji, budowli, intuicyjnie rozpoznawanych form – stanowiło teatralny, być może rytualny zabieg zdejmowania kolejnych przesłon, kolejnych warstw, masek skrywających tę jedyną, wyjątkową twarz, owo wewnętrzne „Ja” autora.
Dla Adama Brinckena (malarza, rysownika, twórcy polichromii i witraży) tożsamość nie stanowi drogi, poszukiwań, wędrówek. Tożsamość staje się faktem, czy może artefaktem, dziełem skończonym, dookreślonym, zamkniętym i doskonałym, ostatecznym w swej formie. Kompozycje autorstwa Brinckena, funkcjonujące na granicy fakturalnego, bardzo dekoracyjnego malarstwa, pojmowanej na prawach reliefu tkaniny, czy wreszcie teatralnego obiektu, elementu scenografii – okazują się już nie tyle zapisem poszukiwań i wspomnień, co nonszalancką demonstracją obecności.
Jeszcze inny wymiar tożsamości odkrywają artyści, dla których istotny okazuje się przedmiot, niekiedy tak „zwyczajny” jak szuflada (obiekty autorstwa Bernarda Cheni) czy manekiny krawieckie i płachty z wykrojami (kompozycje Lucienne Smagali). Metaforyka szuflad okazuje się wielce intrygująca, tym bardziej, że artysta rezygnuje tutaj z typowego nagromadzenia przedmiotów, które można by przechowywać w owych magicznych pudełkach, które bardziej przypominają kasety wypełnione znakami i archetypami pamięci, niż użyteczne fragmenty kredensu, komody, przepastnej i mrocznej szafy.
Tajemne, wielobarwne, doskonałe formalnie znaki niosą w sobie głębokie, filozoficzne przesłanie: pamiętamy mozaikę scen, ułamki zdarzeń, które ulegają odrealnieniu, układając się w litery mistycznego, magicznego, runicznego pisma. To właśnie owe „obrazki”, zapisane płasko, obwiedzione czarnym konturem, znaczą ślad naszej obecności na płaszczyźnie, gdyż to co poza czasem okazuje się także pozbawione charakteru formy przestrzennej, nie poddanej potrzebie imitowania tego, co mogłoby tworzyć asocjacje ze światem rzeczywistym, dalekim od onirycznych wizji.
Wydaje się, że równie surrealne stają się manekiny przeniesione z pracowni jakiegoś szalonego, upiornego krawca, w umyśle którego zatarła się (jakże nieostra w swej najtajniejszej istocie) granica między tym, co narysowane wprost na formie imitującej fragment ludzkiego torsu, a tym co jeszcze przynależne światu realnemu, granica między trójwymiarową postacią manekina a płaskim, rozrysowanym na papierze wykrojem. Owo przedziwne zderzenie, dramaturgiczne spięcie – uświadamia odbiorcy umowność jego osobistego, własnego bytu, bytu zamkniętego w fetyszu ludzkiego ciała, jakim w miarę upływu czasu staje się manekin. On to zastępuje osobowość, utrwala ową „samość” lub może po prostu samotność, na którą został skazany uprzedmiotowiony, zamknięty w obciągniętej szarym płótnem, krągłej i zgrzebnej bryle – anonimowy, wyprodukowany na użytek krojczego lub krawca, jakże nieistotny, powielony w setkach egzemplarzy – człowiek.
Jednakże, podczas gdy „bezduszność” uczłowieczonego manekina prowokuje do przemyśleń nad morderczą trwałością uprzedmiotowionej egzystencji – zatomizowany, rozbity na szereg elementów i ułamków, niekiedy odprysków wizerunek człowieka, zapisany na płótnach Daniela Dymińskiego – przypomina o niszczącej sile upływającego czasu.
W tym kontekście najbardziej tradycyjnym medium, sugerującym możliwość trwałego zapisu stanów tożsamości okazuje się fotografia lub malarstwo obecność owej fotografii sugerujące. I tak w pracach Teresy Żebrowskiej motyw fotografii, pojmowanej jako poddany procesowi teatralizacji zapis uroczystych scen i ważnych (z punku widzenia bohaterów) zdarzeń wydaje się być wszechobecny. Nie znaczy to oczywiście, że autorka cyklu „Znaki czasu” traktuje fotografię w sposób dosłowny, mamy tu bowiem podziały przestrzeni, przesunięcia planów, swoistą symultaniczność i przenikanie się portretowanych postaci, sugerujące ze wszystko jest tutaj umowne jak na otwierającej się ku światłu, nieco zawoalowanej scenie, pozbawione (tak nieznośnej w przypadku plastyki) maniery snucia opowieści, stosowania konwencji dopowiadania obrazu, epatowania „literackością”. Pokazane na wystawie kompozycje – to przede wszystkim działa malarskie, fascynujące światłem i świeżym, transparentnym kolorem, intrygujące wyraźną strukturą przestrzeni, podkreślające polifoniczność, współbrzmienie tego, co szkicowe, ledwie zaznaczone z tym, co misterne, bogate, układające się w czytelny, niemal realistyczny, misterny ornament.
W odmienny sposób utrwala ślad obecności obserwatora, czy może raczej ukrytego „sprawcy” utrwalonych na kliszy, wyraziście rysowanych, niemal graficznych wnętrz – twórca fotogramów, utrzymanych w ciepłych, intensywnych barwach – Janusz Leśniak. Z jego prac emanuje fascynacja cudownością światła, światła które obdarza atrybutem życia i ruchu przedmioty, atrybutem owej (pojmowanej na wskroś romantycznie) wewnętrznej mocy, energii. W konsekwencji wykreowane i szlachetnie zakomponowane przestrzenie muzealnej, w istocie „martwej”, wyrafinowanie pięknej ekspozycji – nabierają nagle waloru scenicznego „dziania się”, swoistego teatrum, w którym stylowy, przeestetyzowany przedmiot okazuje się drugoplanowym bohaterem. Głównym bohaterem staje się tu bowiem Cień, symbol autoportretu ukrytego, Cień którego obecność staje się swoistą demonstracją, zdecydowanym i mocnym w wyrazie – „memento”.
Zapewne prawdą jest, że współczesny człowiek, zanurzony w kulturze masowej, doświadczający potrzeby powielania konkretnych wzorców, zachowań, akceptowanych społecznie ról, owych pożądanych i jakże bezpiecznych, kulturowych „matryc” i „kalek” – określa swoją tożsamość z zadziwiającą łatwością, szybko i gładko, bez zastanowienia.
Współczesny człowiek nie jest jednak i nie musi doświadczać w swym (jakże zabieganym, zatomizowanym, pełnym samozadowolenia) życiu – trudnego losu Artysty.
Świat współczesnego, spełnionego wewnętrznie człowieka, łączący ową „mojość” i „swojość” – biegnie jakże odległą, wyraźnie wytyczoną drogą ku upragnionej „naszości”. Artysta skazany nieodwołalnie na „samość”, po latach poszukiwań, eksperymentów, peregrynacji – podąża ciągle osobnym, wyboistym i jakże niebezpiecznym traktem. Te drogi niekiedy się schodzą i wówczas… Nawet dobry okulista i wprawny psychoanalityk (nie amerykański) nie przywróci nikomu zdrowej wyobraźni, o jasności widzenia – nawet nie wspominając.
Małgorzata Dorna – Piła, kwiecień 2015